Z billboardów odmłodzony premier nawołuje optymistycznie: "Nie róbmy polityki. Budujmy boiska". "Boiska" zastąpione bywają przez "szkoły", "mosty" albo nawet "Polskę".
— Nie było retuszu na tych zdjęciach — zapewnia Małgorzata Kidawa-Błońska, rzeczniczka sztabu wyborczego PO. A Waldy Dzikowski, wiceszef klubu, uzupełnia: — Na żywo również widać, że premier jest w niezłej kondycji.
Przytoczyłem komentarze sztabowców rządzącej partii, aby wiadomo było, co jest z ich perspektywy naprawdę ważne. W każdym razie nie tylko nie jest ważna, ale nawet negatywnie naznaczona zostaje polityka, a najważniejszy polityk w kraju ogłasza, że trzymać się będzie od niej jak najdalej.
Arystoteles zdefiniował politykę jako zabieganie o dobro wspólne jakim jest państwo. I właściwie sens tego pojęcia po dziś dzień nie uległ zmianie. We współczesnych definicjach bardziej kładzie się nacisk na zdobywanie i utrzymywanie władzy albo na uzgadnianie rozmaitych interesów w danej zbiorowości, ale to tylko próba podkreślania przez współczesnych teoretyków ich "realizmu". W sumie chodzi o optymalny stan wspólnoty czyli o "dobro", które dziś boimy się tak nazywać. Rządzenie winno służyć jakiemuś celu, a jeśli staje się nim wyłącznie dobro rządzących, to wszyscy zgadzamy się, że mamy do czynienia z aberracją.
Nie tylko w Polsce jednak obserwujemy deprecjację idei polityki, która przecież z założenia winna być jednym z najbardziej szlachetnych i ważnych zajęć. Ludźmi stajemy się dzięki relacjom interpersonalnym, dzięki szeroko rozumianej kulturze, bez której pozostawalibyśmy, jak "dzikie dzieci" na etapie zwierzęcości. Polityka, zgodnie z klasykami, pozwala nam przekroczyć egoizm i zjednoczyć się z narodem, a więc polityczną wspólnotą, najszerszą z jaką w normalnych warunkach jesteśmy w stanie się identyfikować.