Zgred (fragment powieści)

Dzisiaj Subotnik nietypowy, z innej zupełnie beczki. Niechając na chwilę aktualności, chciałbym podzielić się z czytelnikami fragmencikiem pracy, która zajmuje mnie od dłuższego czasu i jest już na ukończeniu.

Aktualizacja: 13.11.2010 10:16 Publikacja: 13.11.2010 10:12

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[i]Rzecz prawdopodobnie ukaże się pod tytułem „Zgred”, który przez długi czas uważałem tylko za tytuł roboczy, i nie jest to, wbrew pozorom, mój dziennik, ale powieść w formie dziennika. Jej bohater, dziennikarz, nieznany czytelnikowi z nazwiska (sam do siebie zwraca się czasem per „Rafalski”) rozpoczyna zapiski 15 lutego 2010 roku. Dwa miesiące później, 15 kwietnia, dochodzi do wniosku, że nie ma sensu prowadzić ich dalej i porzuca swe zapiski z dnia na dzień.

Początek jego dziennika wiąże się z faktem wykrycia przewlekłej choroby, potrzebą całkowitej zmiany trybu życia, i, jak bywa w takich razach, przemyślenia swojego miejsca, sensu codziennej aktywności, dokonania bilansu dokonań i klęsk minionych czterdziestu lat. Rafalski zapisuje codzienne wydarzenia, swoje reakcje na świat, cofa się w historię swojej rodziny; zapisuje sposób powstawania tekstów (jak je określa, „bieżączek”) z publikowania których żyje, emocje ojca i męża, rozmowy z przyjaciółmi, lektury, próbuje zanalizować, zrozumieć swoje emocjonalne reakcje na rzeczywistość ? jak to w dzienniku. Przeważnie wypełnia zapiskami czas mozolnego „zbierania się” do pracy, do artykułów i szkiców, które w tym czasie pisze i zamieszcza w różnych mediach. Zapisuje niewykorzystane warianty tych tekstów, inne brane pod uwagę tematy, tezy, których nie jest na tyle pewien, by je publicznie postawić.

Z jakimi historycznymi doświadczeniami wiąże się podjęta w połowie kwietnia 2010 decyzja autora o zaprzestaniu zapisków, chyba nie muszę wyjaśniać.

Poniżej pierwszy ujawniany publicznie fragment ? nietypowy dla całości ? który podczas korekt wydał mi się dziwnie kompatybilny ze zbrodnią w Łodzi i sposobem jej medialnego przyrządzenia. [/i]

Stary film Szulkina „Wojna światów” okazał się zdumiewająco aktualny. Błysk może nie tyle geniuszu, co proroczego natchnienia. W swoim czasie opowieść o splocie przemocy medialnej i policyjnej, o telewizji manipulującej wszystkim totalnie, odbierana była oczywiście jako aluzyjna krytyka „prylu”. Tylko ta ostatnia scena, kiedy Irona Idema rozstrzeliwują, i to też okazuje się na niby, na ekranie, a nie w rzeczywistości ? nijak nie pasowała. W „Wujku” strzelano ostrą amunicją, nieznani sprawy Jaruzelskiego i Kiszczaka mordowali naprawdę. A dzienniki, w ogóle telewizja, kłamały nie dla siebie i nie we własnym interesie, były posłusznym narzędziem. I nikt nie udawał, że Marek Tumanowicz czy inny „szklany kondon” jest niezależnym dziennikarzem, a jego program komercyjnym show, w którym chodzi tylko o oglądalność.

Rzeczywistość dogoniła ten film dopiero po trzydziestu bez mała latach. „Dlaczego to wszystko robisz? ? Rosnę! Rosnę!”. Świat całodobowych mediów informacyjnych oderwał się całkowicie od jakiejkolwiek rzeczywistości. Tworzy własną. I podstawia te wykreowaną przez siebie na miejsce prawdziwej. Prości ludzie mniej są na to podatni, bo ich życie dotyka jakichś konkretów, ale „wykształciuchy”, obrazowanszczina, skądinąd stanowiący najbardziej pożądaną przez reklamodawców grupę targetową ? wklejają się jak muchy w miód. Jeśli od rana w samochodzie wali ich w łeb jakaś zetka czy Tok FM, w pracy i w domu na okrągło brzęczy TVN 24, do tego jeszcze uwielbiana gazetka i tygodnik, i wszędzie to samo: święte oburzenie, apokalipsa, bicie na trwogę, nieustająca mobilizacja - nie można od tego nie zgłupieć. I głupieją; ludzie, którzy kilka lat temu dawali się szanować, nawet gdy mówili rzeczy kompletnie nietrafne, stali się oszalałymi nienawistnikami godnymi tylko pożałowania. Profesor Winiecki, wspaniały ekonomista i do niedawna czołowy liberał, rzuca się bronić rządowego zamachu na niezależność NBP i łatania dziury budżetowej rezerwami walutowy, i ubliża histerycznie tym, którzy trzeźwo przypominają, że Tusk z Rostowskim realizują stary postulat Leppera, wtedy zgodnie uznawany za chory i populistyczny. Dlaczego? Dlatego, że rząd jest jedynie słuszny, a prezes NBP z nominacji Kaczyńskiego. A ekonomia to jeszcze jakieś konkrety, czego oczekiwać od wychowanków dziedzin tak ezoterycznych, jak politologia czy filozofia?

W wielu tekstach wykładałem swoje wyjaśnienie. Ogólny ton mediów panujących nad umysłami obrazowanszcziny mieści się przecież w tych samych od czasów „wojny na górze” wytycznych: po pierwsze, afirmacja istniejącego porządku, z jego trwałym uprzywilejowaniem jednych i dyskryminacją innych, „największego sukcesu Polaków w ich historii”, „owocu mądrego kompromisu światłych elit z obu stron historycznego podziału” i tak dalej. Po drugie ? nieustająca przestroga, że Kościół, polski patriotyzm i tradycja, zwłaszcza endecja, i w ogóle szeroko rozumiana prawica, to nieustające zagrożenie dla demokracji i modernizacji gospodarczej. W ostatnich latach może dodałbym do tego jeszcze intensywną pracę nad nowym pokoleniem, żeby je wychować w oikofobii (a co, ja też znam mądre słowa) i przekonaniu, że przyłączając się do pogardy dla „starszych, gorzej wykształconych i z małych ośrodków” cudownie przeistaczają się w członków elity. To znaczy, „chłopaki, problem jest ogólnie taki”, że ci ludzie mają generalnie przerąbane, drogi awansu polokowane przez sitwy, jedyna szansa na sukces w kraju to ożenić się z kaprawą córką kogoś ważnego (jak ważny ma córkę ładną, to ożeni ją w swojej sferze, więc już zupełne zero szans), no i te wszystkie długi też przecież będą spłacać oni ? więc tresura musi być naprawdę ostra, żeby to wszystko wydało im się mniej ważne, niż symboliczne zaliczenie do „młodych, wykształconych i z dużych miast”.

Ale to myślenie w starym paradygmacie: przemoc medialna jako jeden z rodzajów przemocy stosowanej przez państwo, jak podczas karnawału „Solidarności” i stanu wojennego, często o tym mówię na spotkaniach.

A teraz, podczas oglądania po raz któryś filmu, przyszło mi do głowy, że może jesteśmy już w inny miejscu, krok dalej. Bestia wyrwała się z klatki i robi to wszystko, żeby rosnąć, a demokrację zagryza niejako przy okazji. Media muszą mieć wojnę, muszą mieć konflikt, muszą mieć głęboki podział społeczny, bo to rodzi emocje, którymi się żywią. Telewizja potrzebuje ludzi krzyczących i płaczących, rwących sobie samym i sobie nawzajem włosy z głów, potrzebuje spazmu, a po nim następnego spazmu, jak napięcie przestaje wzrastać, to zaczyna spadać oglądalność. I może bardziej już chodzi o to? Polityczne interesy zagrały u zarania konstruowania ładu medialnego III RP, zadziałały jak silnik startowy rakiety, która teraz leci już siłą rozpędu i bezwładu, przez nikogo nie sterowana? „Rosnę! Rosnę!”

Jeśli stary opis odpowiada sytuacji, to wystarczyłoby odsunąć pewną grupę drani od władzy i wpływów. A jeśli jest tak, jak mi przyszło do głowy przy repetowaniu „Wojny Światów”, to właściwie ratowanie demokracji wymagałoby jakiejś formy wzięcia mediów za pysk, poddania publicznej kontroli, czyli obieralnej władzy. (Ale czy istnieje jeszcze gdziekolwiek kontrola i obieralność władzy, gdy państwo opiekuńcze zniszczyło już klasę średnią, przywracając społeczeństwo feudalne, z wąską warstwą szlachty i licznym plebsem, z zasady niezdolne do wykształcenia demosu ? a rewolucja medialna dała tej szlachcie, czy, ściślej, grupie jeszcze węższej, nowej arystokracji, jaka się już wykształciła w jej obrębie, skutecznego narzędzia do manipulowania emocjami mas, co czyni głosowanie procedurą całkowicie kontrolowaną? Oto wielkie pytanie!) Boże, do jakich to herezji człowiek dochodzi, byle tylko nie wziąć się do codziennej roboty ? gdybym, uchowaj Boże, został tzw. autorytetem, to powyższych słów mógłby jakiś polityk użyć jako ideologicznej podkładki do wzięcia mediów za mordę. I ciekawe, co by wtedy o mnie pomyślał ten Rafalski sprzed dwóch-trzech dekad, na przykład, ten, który właśnie przed chwilą pierwszy raz obejrzał „Wojnę Światów”? A pamiętam, że był to jakiś pokaz zamknięty, na pół legalny, z mocnym posmakiem politycznej niebłagonadiożności.

Dość, dość ? „zegar bije, furia wyje” (jeszcze raz Kowalski ? tamten Rafalski cytował by raczej w kółko Kaczmarskiego), czas w pole, trzeba robić, bo zaraz będą dzwonić z redakcji: gdzie nasza masa tekstowa?!

Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Kłamstwo Karola Nawrockiego odsłania niewygodne fakty. PiS ma problem
Komentarze
Bogusław Chrabota: Alcatraz, czyli obsesja Donalda Trumpa rośnie
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump to sojusznik wysokiego ryzyka dla Nawrockiego
Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku