Rzeczywistość dogoniła ten film dopiero po trzydziestu bez mała latach. „Dlaczego to wszystko robisz? ? Rosnę! Rosnę!”. Świat całodobowych mediów informacyjnych oderwał się całkowicie od jakiejkolwiek rzeczywistości. Tworzy własną. I podstawia te wykreowaną przez siebie na miejsce prawdziwej. Prości ludzie mniej są na to podatni, bo ich życie dotyka jakichś konkretów, ale „wykształciuchy”, obrazowanszczina, skądinąd stanowiący najbardziej pożądaną przez reklamodawców grupę targetową ? wklejają się jak muchy w miód. Jeśli od rana w samochodzie wali ich w łeb jakaś zetka czy Tok FM, w pracy i w domu na okrągło brzęczy TVN 24, do tego jeszcze uwielbiana gazetka i tygodnik, i wszędzie to samo: święte oburzenie, apokalipsa, bicie na trwogę, nieustająca mobilizacja - nie można od tego nie zgłupieć. I głupieją; ludzie, którzy kilka lat temu dawali się szanować, nawet gdy mówili rzeczy kompletnie nietrafne, stali się oszalałymi nienawistnikami godnymi tylko pożałowania. Profesor Winiecki, wspaniały ekonomista i do niedawna czołowy liberał, rzuca się bronić rządowego zamachu na niezależność NBP i łatania dziury budżetowej rezerwami walutowy, i ubliża histerycznie tym, którzy trzeźwo przypominają, że Tusk z Rostowskim realizują stary postulat Leppera, wtedy zgodnie uznawany za chory i populistyczny. Dlaczego? Dlatego, że rząd jest jedynie słuszny, a prezes NBP z nominacji Kaczyńskiego. A ekonomia to jeszcze jakieś konkrety, czego oczekiwać od wychowanków dziedzin tak ezoterycznych, jak politologia czy filozofia?
W wielu tekstach wykładałem swoje wyjaśnienie. Ogólny ton mediów panujących nad umysłami obrazowanszcziny mieści się przecież w tych samych od czasów „wojny na górze” wytycznych: po pierwsze, afirmacja istniejącego porządku, z jego trwałym uprzywilejowaniem jednych i dyskryminacją innych, „największego sukcesu Polaków w ich historii”, „owocu mądrego kompromisu światłych elit z obu stron historycznego podziału” i tak dalej. Po drugie ? nieustająca przestroga, że Kościół, polski patriotyzm i tradycja, zwłaszcza endecja, i w ogóle szeroko rozumiana prawica, to nieustające zagrożenie dla demokracji i modernizacji gospodarczej. W ostatnich latach może dodałbym do tego jeszcze intensywną pracę nad nowym pokoleniem, żeby je wychować w oikofobii (a co, ja też znam mądre słowa) i przekonaniu, że przyłączając się do pogardy dla „starszych, gorzej wykształconych i z małych ośrodków” cudownie przeistaczają się w członków elity. To znaczy, „chłopaki, problem jest ogólnie taki”, że ci ludzie mają generalnie przerąbane, drogi awansu polokowane przez sitwy, jedyna szansa na sukces w kraju to ożenić się z kaprawą córką kogoś ważnego (jak ważny ma córkę ładną, to ożeni ją w swojej sferze, więc już zupełne zero szans), no i te wszystkie długi też przecież będą spłacać oni ? więc tresura musi być naprawdę ostra, żeby to wszystko wydało im się mniej ważne, niż symboliczne zaliczenie do „młodych, wykształconych i z dużych miast”.
Ale to myślenie w starym paradygmacie: przemoc medialna jako jeden z rodzajów przemocy stosowanej przez państwo, jak podczas karnawału „Solidarności” i stanu wojennego, często o tym mówię na spotkaniach.
A teraz, podczas oglądania po raz któryś filmu, przyszło mi do głowy, że może jesteśmy już w inny miejscu, krok dalej. Bestia wyrwała się z klatki i robi to wszystko, żeby rosnąć, a demokrację zagryza niejako przy okazji. Media muszą mieć wojnę, muszą mieć konflikt, muszą mieć głęboki podział społeczny, bo to rodzi emocje, którymi się żywią. Telewizja potrzebuje ludzi krzyczących i płaczących, rwących sobie samym i sobie nawzajem włosy z głów, potrzebuje spazmu, a po nim następnego spazmu, jak napięcie przestaje wzrastać, to zaczyna spadać oglądalność. I może bardziej już chodzi o to? Polityczne interesy zagrały u zarania konstruowania ładu medialnego III RP, zadziałały jak silnik startowy rakiety, która teraz leci już siłą rozpędu i bezwładu, przez nikogo nie sterowana? „Rosnę! Rosnę!”
Jeśli stary opis odpowiada sytuacji, to wystarczyłoby odsunąć pewną grupę drani od władzy i wpływów. A jeśli jest tak, jak mi przyszło do głowy przy repetowaniu „Wojny Światów”, to właściwie ratowanie demokracji wymagałoby jakiejś formy wzięcia mediów za pysk, poddania publicznej kontroli, czyli obieralnej władzy. (Ale czy istnieje jeszcze gdziekolwiek kontrola i obieralność władzy, gdy państwo opiekuńcze zniszczyło już klasę średnią, przywracając społeczeństwo feudalne, z wąską warstwą szlachty i licznym plebsem, z zasady niezdolne do wykształcenia demosu ? a rewolucja medialna dała tej szlachcie, czy, ściślej, grupie jeszcze węższej, nowej arystokracji, jaka się już wykształciła w jej obrębie, skutecznego narzędzia do manipulowania emocjami mas, co czyni głosowanie procedurą całkowicie kontrolowaną? Oto wielkie pytanie!) Boże, do jakich to herezji człowiek dochodzi, byle tylko nie wziąć się do codziennej roboty ? gdybym, uchowaj Boże, został tzw. autorytetem, to powyższych słów mógłby jakiś polityk użyć jako ideologicznej podkładki do wzięcia mediów za mordę. I ciekawe, co by wtedy o mnie pomyślał ten Rafalski sprzed dwóch-trzech dekad, na przykład, ten, który właśnie przed chwilą pierwszy raz obejrzał „Wojnę Światów”? A pamiętam, że był to jakiś pokaz zamknięty, na pół legalny, z mocnym posmakiem politycznej niebłagonadiożności.
Dość, dość ? „zegar bije, furia wyje” (jeszcze raz Kowalski ? tamten Rafalski cytował by raczej w kółko Kaczmarskiego), czas w pole, trzeba robić, bo zaraz będą dzwonić z redakcji: gdzie nasza masa tekstowa?!