Bohater chwilowego skandalu - tak jeszcze pół roku temu lekceważąco nazywała Thilo Sarrazina spora część prasy. Dziś już nikt Sarrazina nie lekceważy. Jego książka „Niemcy w samolikwidacji” – lub w wolnym przykładzie „Niemcy się zwijają” – okazała się ogromnym sukcesem. Ten kontrowersyjny wykład o tym, jak zwiększanie się w RFN populacji imigrantów – głównie o muzułmańskich korzeniach – osłabia cywilizacyjne wskaźniki rozwoju Niemiec sprzedał się w gigantycznym nakładzie 1,3 miliona sztuk. Od sierpnia zeszłego roku miał już 17 wydań.
Dziś były członek władz Bundesbanku staje się powoli w Niemczech człowiekiem instytucją. W tym tygodniu Thilo Sarrazin wyruszył na międzynarodowe wody, występując w programie światowego serwisu brytyjskiej BBC World „Have your say”. Przez cały czas trwania audycji Sarrazin spierał się z telefonicznymi polemikami słuchaczy lub na odwrót, odbierał komplementy od Niemców, którzy zapowiadali, że jeśli stworzy własną partię, chętnie na niego zagłosują.
A co na krajowym podwórku? Tu Sarrazin ma trochę kłopotów. Kontrowersje zaczęły się w Nowy Rok, gdy karnawałowa gwardia „brzuchaczy”, tzw. Ranzengardie w Moguncji, zaprosiła go do wygłoszenia tradycyjnego noworocznego humorystycznego przemówienia – tzw. laudatio. To stara moguncka tradycja. Przywilej ten w poprzednich latach otrzymywały takie sławy, jak np. kardynał Karl Lehmann.
W tym roku „brzuchacze” wybrali do wygłoszenia mowy akurat Sarrazina, który wykpił niemiecką partię Zielonych. Zarzucił jej, że w imię idei wolności słowa walczyła z wolnością opinii, atakując jego książkę.
Natychmiast około 200 demonstrantów zorganizowało protest przeciw zapraszaniu Sarrazina do Moguncji jako „podżegacza nienawiści rasowej”.