Rzekomo nie stawiali Niemcom oporu, co ma świadczyć, że są narodem tchórzy. Nieprawda! W rozmaitych armiach świata walczyło – według wyliczeń prof. Israela Gutmana – ponad milion żydowskich żołnierzy. 80 tysięcy w Armii Czerwonej, 140 tysięcy w US Army, 80 tysięcy w Wojsku Polskim, 80 tysięcy w armii brytyjskiej. Na cmentarzach wojennych w Normandii czy pod Monte Cassino można zobaczyć wiele nagrobków z gwiazdą Dawida.
Do tego należy dodać olbrzymią liczbę Żydów walczących z Niemcami pod okupacją. Bojowników, którzy strzelali do esesmanów na ulicach gett, partyzantów, którzy walczyli z okupantem w lasach. Najbardziej znanym i największym zrywem zbrojnym Żydów w okupowanej Europie jest oczywiście powstanie w getcie warszawskim, do którego doszło w 1943 roku.
Wydawałoby się, że o tym wydarzeniu wiemy niemal wszystko. Znany izraelski polityk Mosze Arens (jeden z czołowych działaczy partii Likud, były minister spraw zagranicznych i obrony) jest innego zdania. Ten pochodzący z Kowna prawicowiec postanowił przeprowadzić badania na temat udziału w walkach w Warszawie bojowników prawicowego Bejtaru. Okazało się, że na ulicach getta w polskiej stolicy bili się oni z Niemcami niezmiernie dzielnie. Ich dowódcą był Paweł Frenkel, który stał na czele Żydowskiego Związku Wojskowego. Dla wielu Izraelczyków jest to spore zaskoczenie, bo przez lata słyszeli tylko o lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej. Wkład prawicowców w powstanie był pomijany milczeniem.
Dlaczego? Przez pierwszych kilkadziesiąt lat Izraelem rządziła lewica. Formacja ta – a także wywodzący się z niej historycy – odwoływała się do tradycji ŻOB. Badania nad działaniami ŻZW były zaniedbywane, a istnienie tej organizacji wypierane ze zbiorowej pamięci. Po latach pojawił się jednak Mosze Arens i przypomniał Żydom o ich zapomnianych prawicowych bohaterach. To dobrze, bo w polityce pamięci nie może być luk. Polityka pamięci nie może służyć ideologii.