Mistrzostwa Europy w piłce nożnej miały być bowiem okazją do zademonstrowania (mieliśmy nadzieję: wcale niemałych) możliwości naszego państwa. Miały być wizytówką sprawności Polski, pokazem umiejętności naszych architektów i firm budowlanych, manifestacją dobrej organizacji pracy. Kibice z całej Europy, a także spoza niej do polskich pięknych, nowoczesnych stadionów mieli dojeżdżać dobrze zaprojektowanymi i wykonanymi autostradami albo pociągami, z których wysiadaliby na nowych dworcach kolejowych.
Tak było na początku, gdy syciliśmy się uzyskaną przez Polskę szansą i snuliśmy plany jej wykorzystania.
Później, gdy przyszło do konkretów, z roku na rok, a ostatnio już wręcz z miesiąca na miesiąc zmusza się nas do godzenia się z kolejnymi cięciami w tym ambitnym zamyśle: mniej autostrad, jeszcze mniej autostrad, mniej dróg ekspresowych, mniej hoteli, mniej nowych dworców. A teraz nadeszła seria fatalnych informacji o opóźnieniach w budowie w zasadzie wszystkich stadionów potrzebnych do rozegrania spotkań, ze Stadionem Narodowym na czele. I to o opóźnieniach wielomiesięcznych.
Jestem raczej spokojny o to, że mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku w Polsce (i na Ukrainie, która razem z nami je organizuje) się odbędą. Ale, niestety, już dziś wiadomo, że nie odegrają roli, którą miały odegrać – przysporzenia Polsce pożytku na całe lata, a może i dziesięciolecia. Ba, zachodzi wciąż poważna obawa, że mogą odegrać rolę odwrotną – odstraszyć od naszego kraju wielu ludzi, którzy przy okazji Euro 2012 z Polską się zetkną. A to byłaby już prawdziwa klęska.
Na ocenę, czy w wypadku przygotowań do mistrzostw mamy do czynienia z narodową kompromitacją czy tylko z dużą, a raczej bardzo dużą, wpadką, wypada jeszcze nieco poczekać. Ale czasu na to, by nie mieć wyboru i być zmuszonym wskazać na pierwszy wariant, pozostało już naprawdę niewiele.