Marek Magierowski o polskiej prezydencji UE

Polska obejmuje przewodnictwo w Unii Europejskiej, gdy ta właśnie straciła swoją cnotę.

Aktualizacja: 30.06.2011 20:29 Publikacja: 30.06.2011 20:24

Ileż to w zachodniej prasie przelano atramentu, atakując przeciwników wspólnej waluty, którym wytykano skrajność poglądów i brak podstawowej wiedzy ekonomicznej. Ileż felietonów poświęcono "oszołomom", którzy przestrzegali przed powodzią nielegalnej imigracji. Ile razy odsądzano od czci i wiary wszystkich tych, którzy twierdzili, iż europejska solidarność to tylko sztafaż, a w UE i tak rządzą Niemcy z Francuzami.

Unia jawiła się jako panienka nieskalana najmniejszą wadą. A kto miał co do tego jakieś wątpliwości, zasługiwał co najmniej na publiczne potępienie, jeśli nie na kaftan bezpieczeństwa.

Okazuje się jednak, że to eurorealiści często mieli rację, a euroentuzjaści błądzili. Kiedy ci pierwsi wskazywali na rzeczywiste problemy i zagrożenia, ci drudzy natychmiast grzebali je pod grubą warstwą mdłych frazesów, po czym jechali na następny szczyt i odbierali kolejne diety.

Jak wiele jednak zmieniło się w ostatnim czasie. Można już kwestionować sens przyjmowania przez Polskę wspólnej waluty i nie narażać się na łatkę "pisiora". Można mówić o wadach traktatu lizbońskiego, o ułudzie prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej, o nieudolności Catherine Ashton. Ba, można wręcz głośno zastanawiać się nad tym, kto pierwszy wyjdzie ze strefy euro, kiedy wróci do obiegu niemiecka marka i za ile lat Unia się rozpadnie.

Polska prezydencja zaczyna się w momencie, gdy Europa drży o swoją przyszłość. W Grecji panuje nieformalny stan nadzwyczajny. Portugalczycy i Irlandczycy zaciskają pasa, ale już im brakuje dziurek. Hiszpanie mają ponad 20-procentowe bezrobocie i gospodarkę, która stoi w miejscu. A jednocześnie w tej zbolałej Europie widać zaczątki czegoś, co można by nazwać "debatą publiczną". Ludzie dostrzegli, iż kult europeizmu nie może być lekarstwem na wszystkie choroby Starego Kontynentu.

O ile polski rząd nie będzie miał podczas najbliższych sześciu miesięcy zbyt wiele do powiedzenia, o tyle Europejczycy mają do powiedzenia coraz więcej. I dobrze.

Ileż to w zachodniej prasie przelano atramentu, atakując przeciwników wspólnej waluty, którym wytykano skrajność poglądów i brak podstawowej wiedzy ekonomicznej. Ileż felietonów poświęcono "oszołomom", którzy przestrzegali przed powodzią nielegalnej imigracji. Ile razy odsądzano od czci i wiary wszystkich tych, którzy twierdzili, iż europejska solidarność to tylko sztafaż, a w UE i tak rządzą Niemcy z Francuzami.

Unia jawiła się jako panienka nieskalana najmniejszą wadą. A kto miał co do tego jakieś wątpliwości, zasługiwał co najmniej na publiczne potępienie, jeśli nie na kaftan bezpieczeństwa.

Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Ważne wnioski po debacie prezydenckiej. Trzaskowski wygrywa, zadyszka Nawrockiego i kompromitacja ekstremum
Komentarze
Zuzanna Dąbrowska: Wysoka cena za Grzegorza Brauna
Komentarze
Bogusław Chrabota: Debata prezydencka „Super Expressu” na trupie dziennikarstwa
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Rów północnoatlantycki się pogłębia. Rozstanie z Ameryką