Reklama

WikiLeaks, czyli zabawa z zapałkami

Najnowszy odcinek serialu pod tytułem "Przecieki z WikiLeaks" pokazuje, jak cienka jest granica między dziennikarstwem obywatelskim a niebezpieczną zabawą z zapałkami.

Aktualizacja: 30.08.2011 21:11 Publikacja: 30.08.2011 21:08

W Internecie pojawiła się kolejna partia depesz wykradzionych z serwerów amerykańskiego Departamentu Stanu. Hasło dostępu do tysięcy tajnych dokumentów, których opinia publiczna nigdy nie powinna poznać, zostało ujawnione.

Do tej pory Julian Assange podsyłał zaprzyjaźnionym mediom pliki już po obróbce redakcyjnej: te fragmenty, które mogły narazić na nieprzyjemności konkretne osoby, były zazwyczaj wyczernione. Tym razem do sieci trafiły wersje surowe. Z nazwiskami pracowników Mossadu, irańskich informatorów CIA czy obywateli Australii podejrzewanych o współpracę z organizacjami terrorystycznymi. Izraelscy agenci zapewne szukają nowej pracy i nowej tożsamości, dysydenci z Teheranu mogą się już tylko modlić o życie, a islamscy terroryści z australijskim paszportem za chwilę rozpłyną się w powietrzu.

Assange się broni, że tym razem do przecieku doszło wbrew jego woli. Lecz odpowiedzialność za to, co się wydarzyło, spada na niego. To on uruchomił tę lawinę. To on stroił się w pióra męczennika, gdy amerykańskie władze potępiały jego działania. To on legitymizował kradzież danych z rządowych komputerów.

W lipcu 2003 roku amerykański konserwatywny publicysta Robert Novak ujawnił w jednym z artykułów, iż Valerie Plame, żona znanego dyplomaty Josepha C. Wilsona, jest agentką CIA. Rozpętała się gigantyczna afera, w której liberalne gazety z "New York Timesem" na czele zmieszały Novaka z błotem. Osiem lat później te same media poprawiały sobie sprzedaż, drukując depesze Departamentu Stanu. Czy redaktorzy "New York Timesa" nie mieli żadnych dylematów? Czy nie pamiętali o sprawie Valerie Plame?

A przecież dziennikarze często stają przed takimi dylematami: gdy news jest na tyle gorący, że zaczyna parzyć. Wtedy pewnych informacji się nie ujawnia, bo mogą one przynieść więcej szkody niż pożytku.

Reklama
Reklama

"Ważny interes społeczny"  – to sformułowanie brzmi górnolotnie i niektórzy uznają je za archaiczne, ale wciąż jest ono częścią katalogu zasad etycznego dziennikarstwa.  Assange prawdopodobnie  nigdy o nich nie słyszał.

W Internecie pojawiła się kolejna partia depesz wykradzionych z serwerów amerykańskiego Departamentu Stanu. Hasło dostępu do tysięcy tajnych dokumentów, których opinia publiczna nigdy nie powinna poznać, zostało ujawnione.

Do tej pory Julian Assange podsyłał zaprzyjaźnionym mediom pliki już po obróbce redakcyjnej: te fragmenty, które mogły narazić na nieprzyjemności konkretne osoby, były zazwyczaj wyczernione. Tym razem do sieci trafiły wersje surowe. Z nazwiskami pracowników Mossadu, irańskich informatorów CIA czy obywateli Australii podejrzewanych o współpracę z organizacjami terrorystycznymi. Izraelscy agenci zapewne szukają nowej pracy i nowej tożsamości, dysydenci z Teheranu mogą się już tylko modlić o życie, a islamscy terroryści z australijskim paszportem za chwilę rozpłyną się w powietrzu.

Reklama
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Karol Nawrocki z prezentem od Donalda Trumpa. Donald Tusk musi się cofnąć
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Aferka KPO. Czy wystarczy nie defraudować?
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki rozmawiał z Donaldem Trumpem dzięki kanclerzowi Niemiec
Komentarze
Michał Płociński: Karol Nawrocki szybko przejął kontakty z Donaldem Trumpem. Uznał, że wóz albo przewóz
Komentarze
Rusłan Szoszyn: O czym nie mówi Maks Korż
Reklama
Reklama