TVN zarzuca prezesowi PiS wytwarzanie atmosfery podejrzliwości. Ryszard Kalisz mówi o "antysystemowym myśleniu" tej partii.

Na myśl o tym, że komukolwiek w Polsce mogłoby przyjść do głowy fałszowanie wyborów, rozlega się gromki śmiech. Nie bardzo wiadomo dlaczego. Przypomina to logikę Leszka Millera, który zapewniał przed komisją badającą aferę Rywina, że skoro prawo zabrania nielegalnego finansowania partii, to grupa trzymająca władzę nie mogła przeznaczyć łapówki na wsparcie SLD.

Czy w kraju demokratycznym nie mogą się zdarzyć przekręty? Niekoniecznie polegające na tym, że liderzy partii rządzącej powiedzą podwładnym: sfałszujcie wybory. Ale czy niemożliwa jest nadgorliwość lokalnych aktywistów? Przykład wałbrzyskiej afery pokazał, że nie jest to wizja wydumana. Gdyby system demokratyczny eliminował automatycznie niebezpieczeństwa, niepotrzebne byłyby zabezpieczenia.

PiS mówi o tych zabezpieczeniach w duchu antyestablishmentowej podejrzliwości i pojawia się nieśmiertelne pytanie, czy integrując w ten sposób swój żelazny elektorat, nie zraża innych. Ich problem. Ale czy to jest zbrodnia przeciw państwu? W roku 2007 możliwość jakiegoś spreparowania wyborów przez rząd PiS-owski rozważał serio choćby Adam Michnik. Porównując Kaczyńskiego do komunistycznych zarządców Polski pokonujących nieuczciwymi metodami PSL Mikołajczyka. Wszystko już było i nie bardzo jest się komu szczerze oburzać.

Dorzucić można jedno. Kilkadziesiąt tysięcy aktywistów idących pilnować komisji obwodowych to więcej zainteresowania polityką. A więc krok do społeczeństwa obywatelskiego.