Otóż minister edukacji narodowej Katarzyna Hall zadeklarowała w swoim blogu, że gdyby potwierdziły się otrzymane przez nią wstępne informacje, z których wynika, iż w 2011 roku rodzice wybrali pierwszą klasę tylko dla około 23,6 proc. uprawnionych dzieci sześcioletnich, to warto rozważyć dokończenie procesu obejmowania obowiązkiem szkolnym sześciolatków o jeszcze jeden rok później.
Minister Hall zasugerowała, że w roku szkolnym 2012/2013 do pierwszej klasy mogłyby pójść wszystkie siedmiolatki z rocznika 2005 i sześciolatki urodzone do końca sierpnia 2006 roku (rodzice dzieci urodzonych między sierpniem a końcem roku mieliby wybór). Natomiast w roku szkolnym 2013/2014 edukację rozpoczęłyby pozostałe siedmiolatki z rocznika 2006 i wszystkie sześciolatki urodzone w roku 2007.
Pytanie brzmi: czy nie można było tego zrobić od razu i uniknąć zamieszania? Ba, czy nie można było od początku całego procesu rozłożyć w czasie jeszcze bardziej? A przede wszystkim: czy nie należało zaproponować znacznie dłuższego (kilkuletniego) okresu na przysposobienie się przez szkoły do przyjęcia sześciolatków?
Tym bardziej że wiele z nich jest jeszcze do wypełniania nowego zadania nieprzygotowanych. Na dowód choćby informacja z tego samego bloga Katarzyny Hall: aż 212 samorządów (około 10 proc.) "nie podjęło nawet pieniędzy na wyposażenie szkolnych miejsc zabaw z programu "Radosna szkoła"". I nie ma żadnej gwarancji, że w owym wspaniałomyślnie być może podarowanym dodatkowym roku (być może, bo przecież minister Hall w swym blogu nie stanowi prawa) szkoły te zdołają się uporać z tym wyzwaniem.
Ale jeśli nawet czas podarowany przez minister Hall wkrótce stanie się czasem podarowanym przez ustawodawcę, i jeśli szkołom uda się przygotować na przyjęcie sześciolatków, i jeśli w dodatku okaże się, że sześciolatki dobrze sobie radzą w szkole, to i tak mocno przepełnione roczniki 2012/2013 i 2013/2014 – "roczniki Hall" – jeszcze przez wiele lat będą dostarczać polskim szkołom i samym sobie (np. wchodząc na rynek pracy) bardzo wielu kłopotów.