Raport MSWiA opisywany pokazuje, jak huczne zapowiedzi mają się do rzeczywistości.

Przebadane urzędy, owszem, są zinformatyzowane. Stoją w nich komputery, urzędnicy mają pocztę elektroniczną, a same urzędy – strony internetowe. Z niektórych stron można nawet pobrać potrzebne formularze.  I na tym koniec, bo potem  i tak trzeba do urzędu pomaszerować osobiście.

Z sukcesami informatyzacji urzędów jest więc trochę tak, jak było z jednym okienkiem, które miało pomóc przedsiębiorcom zakładać firmy. Pomysł teoretycznie był świetny, ale szybko okazało się, że jedno okienko tylko wydłuża procedurę rejestracji działalności gospodarczej.  Po złożeniu w nim papierów urzędnicy i tak musieli je rozesłać do stosownych instytucji – tych samych, po których wcześniej biegał petent.

W elektronicznej komunikacji obywatel – urząd na razie rewolucji nie ma, choć bardzo by się przydała. Oczywiście łatwo winić obywatela. Że nie stara się o uzyskanie podpisu elektronicznego albo że nie jest świadomy, ile rzeczy już można załatwić przez Internet. Obywatele jednak sami się nie uświadomią, a pozostawienie w ich rękach pozyskiwania elektronicznych podpisów może oznaczać, że prędzej Bałtyk wyschnie, niż wszyscy o nie wystąpią. Tymczasem zastanówmy się – skoro już dziś można przez Internet sprawdzić, że wystawiono nam nowe prawo jazdy, co stoi na przeszkodzie, by nie można było jednym kliknięciem zasygnalizować urzędowi "proszę je do mnie wysłać"?

Polsce potrzebna jest e-rewolucja, tylko że do jej przygotowania potrzeba czegoś więcej niż wstawienia komputerów do urzędów. Potrzeba dobrej woli, dobrego pomysłu i dobrych ustaw, które stworzą powszechny system elektronicznej identyfikacji dla obywateli. Na razie w miejsce e-rewolucji jest e-fikcja.