Skutki malejącej liczby obywateli i szybkiego tempa starzenia się ludności boleśnie odczują: nasza gospodarka, finanse publiczne, system emerytalny, firmy i pracownicy. Będziemy też tracić naszą siłę w świecie i Unii Europejskiej.

Zaprezentowane w czwartek dane GUS, który potwierdził, że na stałe z kraju wyjechało 1,1 mln Polaków, to kolejna informacja z tegorocznej czarnej serii. Wiosną okazało się, że  w 2010 roku zmalała liczba rodzących się dzieci (tak pozostało do dzisiaj). Później, że pierwszy raz od siedmiu lat odnotowaliśmy w 2011 r. ujemny przyrost naturalny. A teraz dochodzą jeszcze dane GUS  o liczbie ludności. Wszystko to każe głęboko się zastanowić nad tym, co zrobić, aby poprawić naszą sytuację demograficzną. Puste zapowiedzi rządowego programu "Powrót" czy ustawa żłobkowa – niedofinansowana zresztą – to zdecydowanie za mało.

Od lat brakuje nam spójnego, konsekwentnie wdrażanego programu polityki rodzinnej. Co ciekawe, dzieje się tak, mimo że politycy bardzo chętnie – zwłaszcza przed wyborami – deklarują, iż rodzina to dla nich priorytet. Z festiwalem tego typu obietnic mieliśmy do czynienia choćby podczas ostatniej kampanii wyborczej.

A przecież w polityce rodzinnej nie chodzi o rozdawanie pieniędzy – Polska wciąż jest na to za biedna, a poza tym to dyskusyjny proceder z punktu widzenia etyki. Chodzi o to, aby lepiej urządzić naszą rzeczywistość, likwidując patologię polegającą na tym, że silni żyją na koszt słabszych. Chodzi też o to, aby wychowanie pierwszego dziecka nie było dla rodziców tak traumatycznym przeżyciem, że nie decydują się na kolejne. A na razie tak właśnie jest. Dostępność żłobków, przedszkoli, funkcjonowanie szkół czy stan służby zdrowia skutecznie zniechęcają do posiadania potomstwa. Do tego dochodzi codzienna walka o pracę, zarobki i mieszkanie, rosnące podatki i składki. Nic więc dziwnego, że Polacy wyjeżdżają za granicę i to tam decydują się na dzieci. Tyle że dla naszego kraju jest to podwójna strata. Czas się tym zająć.