Fakt, nie mamy tam wojny, a w przeszłości była niejedna, poza tym sprawy wyglądają marnie. Polska straciła wpływ na Białoruś i Ukrainę, a wobec Rosji możemy tylko zaciskać zęby w bezsilności wobec oznak złej woli po stronie „przyjaciół Moskali". Co nie znaczy jednak, że politycy są zwolnieni z aktywności na tym kierunku. Nie sposób mieć wszystkiego, ale próbować trzeba. A nuż się uda.
Niedługo miną dwa lata od katastrofy smoleńskiej, a wrak rządowego Tu-154, jak leżał na ziemi rosyjskiej, tak leży i nic nie zapowiada, by miał wrócić do Polski, choć należy do Rzeczypospolitej - w dodatku prezydent Miedwiediew obiecał nam wydanie szczątków samolotu. Ta sytuacja jest trudna do zaakceptowania, jak słusznie podnoszą krytycy.
Zostawmy jednak na boku podejrzenia o zamach, zacieranie śladów wybuchu itp., nie one są istotą sprawy, choć wielu pewnie oburzy się na taką konstatację. Oto państwo polskie, mimo monitów i próśb, nie potrafi odzyskać swojej własności, która ma w dodatku dla Polaków znaczenie symboliczne. Klapa.
Jakimś wytłumaczeniem dla rządzących jest to, że Polska właściwie nie ma jak zmusić Rosjan do wydania wraku. Zabrakło nam argumentów, by dopiąć swego. Jesteśmy dla Moskwy za krótcy. Przykry to wniosek z exposé ministra, ale najwyraźniej uzasadniony. Każdy krok dalej musiałby oznaczać polityczny, a może nawet gospodarczy konflikt.
Można jednak próbować umiędzynarodowić sprawę, poszukać sojuszników. Skutek wątpliwy - to prawda, ale trzeba chociaż próbować. Przynajmniej nikt nie powie, że Polska nic nie zrobiła.