Podstawowej przyczyny należy szukać w wewnątrzbiałoruskiej polityce i w stosunku Polski do Łukaszenki. Mińska dyktatura organicznie nie jest w stanie tolerować sytuacji, w której jakakolwiek grupa obywateli jest od niej niezależna. A Karta Polaka daje jej posiadaczowi pewne elementy takiej niezależności. Łukaszenkowcy reagują na to alergicznie, ale tak samo reagowaliby, gdyby np. w miejsce tej karty obywatele Białorusi, bez różnicy pochodzenia, mogli otrzymywać np. „legitymację sympatyka Unii Europejskiej" dającą im na terenie UE podobne przywileje, co KP.

Kolejne polskie rządy krytykują – słusznie – sytuację na Białorusi i wspierają tamtejszą demokratyczną opozycję. Reżim reaguje na to, co naturalne, wrogo, minister Sikorski w łukaszenkowskiej propagandzie odgrywa wręcz rolę dyżurnego czarnego charakteru. Walka z Kartą jest elementem tej sytuacji.

Wreszcie – dla reżimu propagandowo wygodne jest sugerowanie, że białoruscy Polacy to potencjalna V kolumna. Pozwala im to bowiem łączyć wewnętrzną walkę z demokratami z rzekomym zagrożeniem zewnętrznym.

Karta Polaka nadaje się więc do używania przez łukaszenkowską propagandę, ale gdyby pojawiły się głosy mówiące, iż z tego powodu należy zaprzestać jej przyznawania, nie należałoby ich słuchać. Nie tylko dlatego, że wolna Polska zrobiła dotąd niewiele dla rodaków ze Wschodu, a Karta jest tu chlubnym wyjątkiem. Przede wszystkim dlatego, że jej przyznawanie jest jednym z niewielu będących w dyspozycji Rzeczpospolitej środków, za pomocą których można poszerzać zakres wolności przynajmniej części obywateli Białorusi. Nie możemy w tej sprawie zrobić wiele, a więc róbmy przynajmniej to, co możemy.