Dzieci po dwakroć porzucone

Jak oni pięknie mówią. Z jaką żarliwością deklarują szczerą wolę uzdrawiania świata. Ci wszyscy naprawiacze z ulicy Wiejskiej, Alej Jerozolimskich w Warszawie czy setek pomocowych urzędów.

Publikacja: 18.05.2012 20:50

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Opłacani z naszych podatków, powołani do dobrego zarządzania naszą wspólną rzeczywistością. Zwykle jednak wychodzi z tego niewiele. Lub zgoła nic.

Tym razem chodzi o los porzuconych dzieci. Także tutaj powtarza się ten scenariusz. Wielkie ministerstwo przygotowuje przez niemal dwa lata wielki projekt, który ma doprowadzić do likwidacji dużych domów dziecka, wesprzeć rodzinne formy opieki, a co najważniejsze - zapobiegać sytuacjom, które prowadzą do odebrania dziecka z rodzinnego domu. Wszyscy się zgadzają, że trzeba to zrobić i że w finalnym efekcie to się opłaca. Powstają opracowania, dokumenty, studia.

Wreszcie nadchodzi 1 stycznia tego roku i wchodzi w życie ustawa. Tyle że za słusznym prawem nie idą pieniądze. A miarą przykładania wagi do problemu jest jego wycena. Gminy szacują, że wdrożenie zmian to koszt 3 mld zł, resort pracy mówi o 700 mln zł. A ile wyłożył budżet? 60 mln zł. Z lekka licząc, 30 razy mniej niż potrzeba.

To kolejny dowód w tej samej sprawie: rząd traktuje rodzinę i sprawy z nią związane wręcz z obrzydzeniem. Oto kilka innych przykładów tylko z ostatniego czasu: ustawa żłobkowa, brak rzetelnej reakcji na podwyżki czesnego w przedszkolach, katastrofa z wprowadzaniem sześciolatków do szkół.

Są idee, nie ma pieniędzy i woli realnego wprowadzania zmian. Chcemy wysłać młodsze dzieci do szkoły, a konserwujemy, zamiast likwidować - z obawy przed utratą głosów Kartę nauczyciela. Ratunkiem ma być kadłubkowy program „Radosna szkoła".

Chcemy więcej żłobków i przedszkoli, a nie płacimy gminom, przerzucając na nie coraz więcej obowiązków, ani grosza. Mimo że marnujemy prawie pół miliarda złotych na becikowe. Chcemy, aby dzieci nie trafiały do sierocińców, gdzie narażone są na przemoc, ale rosną zastępy urzędników, a gospodarkę pętają kolejne wykwity urzędniczych pasji.

Wydatki na dzieci to inwestycja - przekonują ekonomiści. Im lepsza jest ich jakość, tym więcej zyskuje nasza zbiorowość. Warto, aby rząd przy okazji planowania kolejnych „zmian" zdał sobie z tego sprawę.

Opłacani z naszych podatków, powołani do dobrego zarządzania naszą wspólną rzeczywistością. Zwykle jednak wychodzi z tego niewiele. Lub zgoła nic.

Tym razem chodzi o los porzuconych dzieci. Także tutaj powtarza się ten scenariusz. Wielkie ministerstwo przygotowuje przez niemal dwa lata wielki projekt, który ma doprowadzić do likwidacji dużych domów dziecka, wesprzeć rodzinne formy opieki, a co najważniejsze - zapobiegać sytuacjom, które prowadzą do odebrania dziecka z rodzinnego domu. Wszyscy się zgadzają, że trzeba to zrobić i że w finalnym efekcie to się opłaca. Powstają opracowania, dokumenty, studia.

Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Nie wykręcajcie nam rąk patriotyzmem, czyli wojna pod flagą biało-czerwoną
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Grzegorz Braun testuje siłę państwa. Czy może więcej i pozostanie bezkarny?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne