Przekonanie, że korupcja zalewa Polskę, było najsilniejsze na początku pierwszej dekady XXI wieku, w okresie afer Rywina, starachowickiej i innych. Był to jeden z czynników ówczesnej zmiany nastawień politycznych, w wyniku której wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość.
Potem nastąpiło odwołanie alarmu, spowodowane dwoma czynnikami. Po pierwsze, jak się wydaje, korupcja naprawdę spadła – co było efektem strachu przed energicznie wówczas zwalczającymi to zjawisko służbami.
Po drugie większość społeczeństwa zaczęła być niechętna PiS, stała się więc skłonna do odrzucania wszystkich propozycji i diagnoz tej partii, a korupcyjne zagrożenie było zawsze bardzo ważnym elementem pisowskiej wizji świata.
Tymczasem z publikowanych dziś przez „Rzeczpospolitą" badań wynika, że od 2009 roku przeszło dwukrotnie wzrosła liczba sędziów i prokuratorów, opłacanych przez zorganizowane grupy przestępcze. Z tych samych danych wynika również, że wzrósł też odsetek korumpowanych przez gangi urzędników samorządowych. Jeśli to prawda, to jest to już nawet nie dzwonek, tylko potężny dzwon alarmowy. Przede wszystkim dla rządzących. Wzrost korupcji łatwo bowiem powiązać z ich działaniami, których efektem może być uspokojenie nieuczciwych urzędników, że tak bardzo bać się już nie muszą.
Wymieńmy choćby ukręcenie łba aferze hazardowej.