Nie po raz pierwszy. Temat rosyjski generalnie jest niestety idealny do wywoływania w Polakach reakcji na poziomie psychozy. W tym krótkim tekście nie ma miejsca na analizowanie przyczyn tego stanu rzeczy. Warto natomiast podkreślić, że nie jest on tajemnicą dla polityków i polittechnologów. I w Polsce, i poza jej granicami.
Do niedawna w wewnątrzpolskiej wojnie politycznej temat rosyjski wykorzystywała wyłącznie strona PiS-owska. Oskarża ona rząd o słabość wobec Kremla, zaprzepaszczanie jagiellońskiej polityki poprzednich ekip, zdradzenie zagrożonych moskiewską ekspansją Ukrainy i Litwy itd. Formułuje też sugestie dalej idące - w myśl niektórych snutych po tej stronie barykady aberracyjnych wizji kierownictwo formacji platformerskiej miałoby być zinfiltrowane przez rosyjską agenturę (albo wręcz samemu być tą agenturą). A putinowska Rosja postrzegana jest jako złowroga potęga niemal na miarę Związku Radzieckiego, prowadząca skuteczną ekspansję na zachód przy braku sprzeciwu ogłupionych lub przekupionych europejskich elit.
Targowica i tanki
Strona rządowa najwyraźniej uznała tę narrację za skuteczną, od co najmniej kilku miesięcy wprowadziła bowiem rosyjski straszak do swojego arsenału. Gdy PiS przedstawił w Sejmie projekt listu do władz Federacji Rosyjskiej, w którym polski parlament miał zażądać oddania wraku tupolewa, Donald Tusk pozwolił sobie określić ów projekt mianem "adresu do cara".
- W historii Polski tego typu działania przeszły do historii zdrady narodowej - mówił premier. - Ta uchwała, ten język, ten pomysł, to zwierciadlane odbicie tych działań, które w dawnej historii Polski doprowadziły ją do upadku.
Stefan Niesiołowski dopowiedział: projekt uchwały to "Targowica" i skierowany do Kremla donos na polski rząd.