Chodzi o kłopot, jaki Zachód będzie miał z najważniejszym w Rosji kibicem, prezydentem Władimirem Putinem. Kłopot z właściwą reakcją na to, jak nowy-stary przywódca Rosji rozprawia się ze swoimi przeciwnikami.
Ledwie miesiąc po zaprzysiężeniu podpisał nowelizację ustawy o zgromadzeniach i demonstracjach, która ma na dobre zniechęcić do wychodzenia na ulice i domagania się nowych wyborów i nowych przywódców. Co od kilku miesięcy czynią dziesiątki tysięcy Rosjan.
W nowym prawie przewidziane są grzywny dla uczestników manifestacji, która z jakiegoś powodu może się władzom nie spodobać, w wysokości 300 tysięcy rubli, czyli więcej niż roczna przeciętna płaca w Rosji. To nie przestraszy może antyputinowskich celebrytów, którzy obracają grubymi milionami, ale wielu biedniejszych niezadowolonych, w tym młodzież, już zapewne tak.
Podwyższaniu kar towarzyszy zastraszanie najbardziej dokuczliwych dla władzy działaczy i blogerów - nocne najścia policji i oddziałów specjalnych na ich mieszkania, rewizje, konfiskaty, zatrzymania, aresztowania. To, co działo się między innymi przed wczorajszym marszem opozycji z okazji Dnia Rosji i w jego trakcie. To są działania, które można by zrozumieć, gdyby dotyczyły stadionowych chuliganów, a nie przeciwników politycznych.
Na tym pewnie się nie zakończy. Kreml najwyraźniej będzie się starał z „marszów milionów" uczynić „marsze bardzo, bardzo nielicznych". Jeżeli w wyniku realizacji tego celu rosyjskie areszty zapełnią się przeciwnikami władz, a któryś z liderów opozycji wyląduje w kolonii karnej jak Michaił Chodorkowski, jeżeli tysiące niepokornych Rosjan dostaną drakońskie grzywny - to pojawi się ten poważny kłopot dla zachodnich polityków.