Dominika Wielowieyska z "Gazety Wyborczej" zapisała mnie do klubu szaleńców. Stało się to po opublikowaniu przeze mnie w "Rzeczpospolitej" felietonu, gdzie wskazałem, kto tworzy prawdziwy klub szaleńców (choć nie użyłem tego określenia – to autorski wynalazek Wielowieyskiej). Otóż prawdziwy klub szaleńców tworzą ci, którzy w kilka czy nawet kilkadziesiąt godzin po śmierci jednej z najlepiej ustawionych w Polsce w sensie znajomości i wiedzy osób orzekają, iż jedynym niewariackim wyjaśnieniem tejże śmierci jest samobójstwo, popełnione oczywiście z powodów ściśle osobistych. A tak właśnie orzeka gazeta, w której pracuje Wielowieyska oraz inne sprzyjające rządowi media.
Pewien dziennikarz "Wyborczej" – co prawda tylko z oddziału krakowskiego, ale jednak – wyznał mi nawet na Twitterze, że on jest coraz mniej ciekaw przyczyn śmierci generała. Oto postawa godna nieszaleńca i nieoszołoma, całkiem jak w przypadku katastrofy smoleńskiej: nie dociekać, nie widzieć niczego dziwnego, nie zadawać pytań. Samobójstwa się po prostu zdarzają, a ludzka psychika jest niezbadana. Zaiste, wśród czołowych dziennikarzy prorządowego nurtu występuje zadziwiający brak zawodowej ciekawości.
Oczywiście brak ten jest on wybiórczy. Ich zawodowa ciekawość prowadzi ich do tworzenia najbardziej absurdalnych teorii w sprawie Barbary Blidy, gdzie mimo wieloletnich poszukiwań prokuratura nie dopatrzyła się śladu udziału osób trzecich. Ale jakoś tamtego przypadku dziennikarze owi nie chcą uznać za zwykłe samobójstwo – powtarzam – lata po tym, jak do niego doszło i po gruntownym śledztwie w tej sprawie. Całkiem inaczej niż w przypadku Petelickiego, w którego sprawie śledztwo dopiero rusza. Tu nawet próba postawienia pytań jest przez nich uznawana za szaleństwo.
Według Dominiki Wielowieyskiej, aby zapisać się do klubu szaleńców, wystarczy przypomnieć, iż każda hipoteza jest uprawniona, a śmierć kogoś takiego jak Petelicki to jednak coś innego niż śmierć Jana Kowalskiego, który był, dajmy na to, sprzedawcą w sklepie rybnym, żona zdradziła go z kolegą, a polityką nigdy się nie interesował. Uważa także, że szaleństwem jest stwierdzenie, iż w ostatnich latach mieliśmy kilka tajemniczych śmierci samobójczych – w tym kontekście wymieniłem Grzegorza Michniewicza i Andrzeja Leppera. Wielowieyska nie dostrzega w tych zgonach niczego niejasnego.
Obraz świata, jaki ma Wielowieyska, jest cudownie prosty. Ot, ludzie się czasem zabijają. A że jeden był dyrektorem generalnym Kancelarii Premiera, przez ręce którego przechodziły najtajniejsze dokumenty, drugi zaś przez kilka lat centralną postacią polskiej polityki – to po prostu taki traf. W końcu okazało się, że generała Papałę też zabił jakiś przypadkowy złodziej samochodów. No po prostu pech. Nieszczęścia chodzą po ludziach.