Jakże inną od tej sprzed paru dekad. Turcja może imponować. Na pewno politycznie - już gra w pierwszej światowej lidze i wiele wskazuje na to, że będzie w niej zajmowała coraz wyższe miejsce.

To przywództwo regionalne nie jest zagrożeniem dla polskich interesów. I nie będzie nim, jeżeli ambicje polityków tureckich nie zniszczą sojuszu z Ameryką i nie rozsadzą przy okazji NATO, w którym Turcja ma armię numer dwa. To jednak scenariusz mało prawdopodobny.
Polskę z Turcją łączy troska o podtrzymanie niepodległości państw powstałych w wyniku rozpadu ZSRR. Inne ma ona podstawy i nie zawsze tych samych krajów dotyczy, ale w odniesieniu do suwerenności Gruzji i Azerbejdżanu nasze interesy są zbieżne.

Wzrasta krytyczny stosunek Ankary do Moskwy, która otwarcie angażuje się po stronie reżimów w niespokojnych krajach sąsiedzkich - Syrii, Iranie. Trzeźwe spojrzenie na Rosję również nie jest niezgodne z polskimi interesami.

Turcja imponuje też wzrostem gospodarczym. Do tego, by przeciętnego Turka uznać za bogatego, jeszcze daleko, ale przeciętny Syryjczyk czy Egipcjanin mu zazdrości. Ta zazdrość nie zaślepia Arabów, dzięki czemu Turcja została cichym tryumfatorem ubiegłorocznych rewolucji arabskich, a premier Erdogan - bohaterem rewolucjonistów. I to też dobrze dla Zachodu i Polski. Ze znanych przykładów, które może naśladować świat arabski, najlepszy jest ten turecki. Z umiarkowanymi islamistami, którzy walczą o władzę w demokratycznych wyborach, a gdy je wygrają, dbają o wzrost gospodarczy.