Oważ palnęła nam mowę, że jeśli chcemy być patriotami, to powinniśmy zmieniać kapcie, nie brudzić w łazienkach i w ogóle dbać o szkołę, którą nam zbudowało socjalistyczne państwo. Bo prawdziwy patriotyzm, perswadowała, z naciskiem na słowo „prawdziwy", polega właśnie na tym, nie na świętowaniu rocznic, a zwłaszcza nie na świętowaniu ich przeciwko legalnej polskiej władzy. Minęło od tego czasu trzydzieści lat, a nieżyjąca już partyjniaczka z mojej szkoły ma wciąż bardzo liczne ideowe potomstwo. Znalazło sobie ono nawet poręczne określenie: patriotyzm małych spraw. Nic by nie było w nim złego, gdyby głoszono go z zamiarem przekonywania Polaków, aby nie zapominali także o drobnych powinnościach wobec swego kraju. Ale wciąż chodzi tu o coś zupełnie przeciwnego: o skłonienie Polaków, by pod pretekstem troski o sprawy małe zapomnieli o wielkich. Do zmieniania kapci wysyła nas piosenkarka, która chlubi się, że nie odda Polsce ani jednej kropli krwi, bo samo męczenie się w „tym kraju" już jest z jej strony wystarczającym poświęceniem, i zapowiadająca, że jeśli Polska znajdzie się kiedyś w niebezpieczeństwie, to ona nie zamierza zostawać jakąś łączniczką czy sanitariuszką, tylko „po prostu stąd sp...a". Zachwyca się jej wyznaniami groteskowy telewizyjny idol postępowej młodzieży, na okoliczność swych rasistowskich ekscesów zwany ostatnio „Jakubem W.". Największe gwiazdy intelektu, takie jak Doda czy Monika Richardson, opowiadają wzruszająco, jak się tu męczą i jak bardzo chcą wyjechać. Jeśli wciąż „dzikiego kraju" nie porzucają śladami osobnika znanego jako „Miro", to pewnie tylko dlatego, że podobnie jak on tam, na Zachodzie, nie miałyby na kim tak łatwo i dobrze zarobić.
Rządzący politycy usiłują zredukować patriotyzm do stadionowej fiesty. Ich stronnicy są już krok dalej. Niejaki Gorzelik, śląski separatysta, z woli koalicyjnej PO współrządzący regionem, na sukces polskiego tenisisty reaguje publicznym bluzgiem na „patriotyczne spazmy komentatorów i tłuszczę z biało-czerwonymi flagami", które psują mu sportowe widowisko. Politycy PO twierdzą, że lokalny sojusz z „hakenkrojcami" był tylko kwestią arytmetyki. Wszystko wskazuje, że jednak przede wszystkim kulturowej bliskości Gorzelika z premierem, który pouczał nas niegdyś, że „polskość to nienormalność i garb".
Autor jest publicystą „Uważam Rze"