Zmęczenie partią rządzącą jest zjawiskiem naturalnym. Dotąd jednak Platforma mogła rywalizować z opozycją, bo ta jest słaba, podzielona i nie ma wiele nowego do zaoferowania. Sam premier mówił, że nie ma z kim przegrać wyborów.
Sygnał, który nadszedł z Elbląga, pokazuje, że te czasy się skończyły. Na scenie politycznej zaczyna się dziać coś istotnego. Warto oczywiście pamiętać, że początek końca Platformy ogłaszano już wiele razy. Także i dziś szybkie składanie Tuska do politycznego grobu wydaje się przesadą. Jego partia rządzi praktycznie wszędzie, w samorządach i centrali, a do wyborów parlamentarnych zostaje jej jeszcze 2,5 roku.
Ale właśnie złudne poczucie bezkarności i nadmiar władzy mogą być przyczyną kłopotów PO. Dziś przeciwko Platformie opowiedziało się miasto, w którym od sześciu lat nie przegrała ona żadnych wyborów. Mieszkańcy mówili o arogancji miejskich dygnitarzy, o ich dalekich zagranicznych podróżach czy o zatrudnianiu krewnych w miejskich spółkach.
Do niedawna tego typu problemy udawało się Platformie przykrywać politycznym piarem. Ostatnio chyba to narzędzie przestaje działać.
Czy Donald Tusk będzie w stanie odbudować pozycję swojej partii? Stoją przed nim dwa wyzwania: z jednej strony chce utrzymać władzę w państwie, a z drugiej – zapowiedział, że będzie walczył o kolejną kadencję jako szef Platformy. Trudno będzie to pogodzić. Walcząc bowiem o stanowisko przewodniczącego, będzie musiał zająć się partyjnymi gierkami i podkopywaniem konkurentów. A to działania szkodzące jego wizerunkowi jako męża stanu, niegodne ojca narodu, którego rolę Tusk chciałby odgrywać.