Najbardziej eurosceptyczne, co nie dziwi, stają się państwa bogate. Islandia nie chce kontynuować rokowań akcesyjnych, podobnie jak wcześniej zrezygnowały z nich Norwegia i Szwajcaria.
Entuzjazmu do integracji nie widać jednak także wśród biedniejszych kandydatów. Prezydent Ukrainy, mimo zachęt ze strony Polski, wciąż nie może podjąć ostatecznej decyzji, czy w ogóle chce zbliżenia z Unią czy nie. Coraz bardziej sceptyczna wobec integracji jest opinia publiczna w Turcji. A na Bałkanach poszerzenie Wspólnoty na wiele lat zatrzyma się na Chorwacji, bo pozostałe kraje byłej Jugosławii najwyraźniej nie uważają, aby członkostwo usprawiedliwiało przeprowadzenia bolesnych reform.
Ale i wewnątrz Unii proces integracji znalazł się w głębokim kryzysie. Kraje, które jak Polska wyróżniały się entuzjazmem do Europy, teraz odkładają tak długo, jak tylko się da, przyjęcie wspólnej waluty. A państwa, które jak Wielka Brytania tradycyjnie trzymały Brukselę na dystans, teraz rozważają wystąpienie z Unii.
Taki jest efekt pięciu lat kryzysu, w trakcie których przywódcy Wspólnoty nie byli w stanie podjąć odważnych decyzji niezbędnych, aby przywrócić stabilność euro. Słabość Francji, Włoch i Hiszpanii doprowadziła przy tym do dominacji politycznej Niemiec w zjednoczonej Europie i odrodzenia historycznych resentymentów.
Kryzys strefy euro wybuchł nie tylko z powodu oszustw greckich władz i nierozsądnych inwestycji hiszpańskich banków, ale także błędów, jakie przy konstruowaniu unii walutowej popełnili Niemcy i Francuzi. Jednak za porażkę euro płacą dziś tylko najsłabsze państwa Europy. To także daje do myślenia dzisiejszym krajom kandydackim.
Stopniowe poszerzanie na południe i wschód strefy gospodarczej zamożności i demokratycznej stabilności było od dziesięcioleci największym sukcesem integracji. Nie bardzo widać, czym w zamian Bruksela będzie mogła się pochwalić.