Ten duchowny, Hasan Rohani, był jedynym kandydatem, o którym można powiedzieć, że jest skłonny do reformowania Islamskiej Republiki Iranu. Marzy się to, jak widać, i większości Irańczyków.
To dobra wiadomość dla świata. Choć nie należy przesadzać z oczekiwaniami, bo w sprawach budzących obawy Zachodu niewiele zależy od irańskiego prezydenta. Najważniejszy jest, jak sama nazwa wskazuje, najwyższy przywódca – ajatollah Chamenei. Nie wiadomo, czy to Rohaniego miał Chamenei na myśli, mówiąc, że ma swojego kandydata w sercu, ale nazwiska nie poda. Na pewno jednak Rohani nie był kandydatem niemiłym jego sercu. Chameneiemu zależy na uspokojeniu, stabilizacji, wyciszeniu, na atmosferze, która pozwoli na wyciągniecie kraju z kryzysu gospodarczego, bo to służy systemowi władzy, z nim na czele.
To Chameneiemu Rohani będzie mógł podpowiedzieć, co zmienić, by fundamenty zostały, a zmienił się nastrój wokół Iranu, wywołany antyzachodnią buńczuczną retoryką kończącego urzędowanie Mahmuda Ahmadineżada.
Zwycięstwo Rohaniego daje światu trochę oddechu, oddala widmo nowej wojny. Nadzieję na to wyraziła nawet część polityków izraelskich, w tym prezydent Szimon Peres, choć nie premier Beniamin Netanjahu, który przestrzega, by nie ulegać iluzji zmian.
Świat chętnie w to jednak uwierzy, bo do ataku na duże ważne kulturowo państwo islamskie nikt się nie pali. I słusznie.