Komentarze ze wszech miar słuszne, potępiające rebelię zakonnic jednomyślnie. No tak, ale wtedy dekret przeciw betankom wydawał abp Józef Życiński, ulubieniec wpływowych gazet i stacji telewizyjnych, nieoficjalny „święty” Kościoła otwartego...
Bunt ks. Wojciecha Lemańskiego z podwołomińskiej parafii wywołał zupełnie inne reakcje mediów – najpierw było podpuszczanie duchownego do kontrowersyjnych wypowiedzi i podburzanie go przeciw przełożonym, a potem deklaracje solidarności, nazywanie księdza „samotnym szeryfem” i narzekanie, że biskupi „nie słuchają głosu swojego ludu”. Przez tę sympatię do ks. Lemańskiego przebijała nieskrywana satysfakcja, że oto znów znalazł się kapłan gotów do buntu przeciw instytucji od dwóch tysięcy lat strzegącej prawd wiary i zasad moralnych.
Obiektywnie patrząc, dla działań ks. Lemańskiego nie dawało się znaleźć słów usprawiedliwienia. Najpierw mieliśmy ciąg wypowiedzi ewidentnie sprzecznych z nauczaniem Kościoła, potem w żaden sposób niepotwierdzoną jego relację ze spotkania z abp. Henrykiem Hoserem, w której duchowny brutalnie insynuował swojemu biskupowi molestowanie seksualne oraz antysemityzm, następnie ignorowanie przez kapłana zakazu występowania w mediach, odmowę opuszczenia parafii i udania się na emeryturę.
Duchowny w końcu podjął słuszną i rozważną decyzję, dając nam nadzieję, że mieliśmy do czynienia nie z człowiekiem kierowanym złą wolą i pychą, ale raczej z niezbyt mądrym kapłanem spod Wołomina, który został uwiedziony przez stołeczne media.
Afera z ks. Lemańskim wskazuje jednak na coraz poważniejszy problem Kościoła. Problem dobrego duszpasterstwa.
Gdy słuchało się parafian z Jasienicy wygwizdujących przedstawicieli biskupa i rzucających na niego najdziksze oskarżenia, musiało się nasunąć pytanie, czy nie mamy do czynienia z kolejną odmianą znanego nam buntu – tylko tym razem zamiast betanek zapatrzonych w przełożoną, mamy fanatycznych parafian stawiających wierność wobec proboszcza ponad wierność Kościołowi. Warto zbadać, czego duchowny z Jasienicy nauczał swoich wiernych, skoro po jego odejściu publicznie deklarowali oni, iż nie muszą teraz modlić się w kościele – wystarczy, że będą to robić w swoich domach.