W Polsce środowiska lewicowo-liberalne do tej pory zachwycały się Cameronem jako konserwatystą, który – według nich – pojął nieubłaganą logikę postępu, czego świadectwem okazała się determinacja, z jaką wojował on – wbrew parlamentarzystom swojej partii – o instytucjonalizację „małżeństw” jednopłciowych. Ciekawe, jak te same środowiska przyjmą obecną propozycję brytyjskiego rządu? Bo przecież, kiedy w roku 2000 AWS chciał w Polsce wprowadzić całkowity zakaz pornografii, podniosło się z ich strony larum, że politycy dybią na swobody obywatelskie (w rezultacie inicjatywa spełzła na niczym – Sejm i Senat ustawę przyjęły, ale zawetował ją prezydent Aleksander Kwaśniewski zwyzywany wtedy przez Stefana Niesiołowskiego od „pornogrubasów”).

Oczywiście, pomysł ekipy Camerona wydaje się znacznie bardziej umiarkowany niż ustawa, której wejścia w życie chciała kilkanaście lat temu polska prawica. Torysi powołują się w tej sprawie głównie na konieczność ochrony dzieci (i mają rację). Dlatego nie zamierzają całkowicie pornografii zakazywać, lecz chcą ją reglamentować, aby dostęp do niej był pod kontrolą. Chodzi zarazem o to, żeby zjawisko, które w powszechnej opinii uchodzi za coś nieobyczajnego, było traktowane podobnie jak traktowane są używki. Odpowiedzialność ponosi decydujący się na korzystanie z nich dorosły człowiek.

Ekipa Camerona słusznie więc wybiera tak naprawdę złoty środek. Ale być może europejscy politycy będą coraz częściej stawali wobec znacznie trudniejszych egzaminów. Lobby na rzecz tego, żeby prawo do najbardziej wyuzdanych przygód seksualnych traktować w kategoriach swobód obywatelskich, nie przejmuje się dobrem dzieci. A bywa, że jest wręcz odwrotnie. Świadczą o tym coraz bardziej kuriozalne inicjatywy dotyczące edukacji seksualnej, jak te – opisywane także parę miesięcy temu przez „Rzeczpospolitą” – żeby uczyć czterolatki masturbacji. Ciekawe, jakie zdanie w tej kwestii ma Cameron...