Po ostatnich wydarzeniach w Egipcie nie można już mieć żadnych wątpliwości, że wszystko wraca do punktu wyjścia. Egipt staje się dyktaturą wojskową i wszystko wskazuje na to, że armia która, obaliła prezydenta Mohameda Mursiego nie odda już władzy przez długie lata.
Taki był Egipt Hosniego Mubaraka i taki jest Egipt w ponad dwa lata po rewolucji.
Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że ten największy i najbardziej znaczący kulturowo w świecie arabskim kraj może być przykładem udanej transformacji z dyktatury do demokracji. Wywodzący się z ortodoksyjnych środowisk islamskich obalony prezydent Mursi uzyskał władzę w wyniku wyborów i miał demokratyczną legitymację do jej sprawowania. Ale Egipt nie jest krajem, w którym władza mogłaby dzisiaj marzyć o nadaniu islamowi tej rangi w życiu politycznym, jaka wypływa z ortodoksyjnej interpretacji Koranu. Egipscy islamiści nie byli w stanie tego zaakceptować. Byli podporą prezydenta Mursiego, co nie wywoływało zachwytu wielu stolic świata zachodniego.
Z Waszyngtonem na czele podkreślały one demokratyczne umocowanie władzy Mursiego, lecz tajemnicą poliszynela było, iż obawiano się konsekwencji islamizacji Egiptu i rozlaniu się tej fali na inne państwa regionu, zdestabilizowane niedawnymi rewolucjami.
Co równie ważne, perspektywa quasi-dyktatorskich rządów islamistów okazała się nie do przyjęcia także dla w sporej części zeświecczonego społeczeństwa egipskiego. Obalenie prezydenta było w tej sytuacji pierwszym aktem dramatu. Drugim jest obecna krwawa konfrontacja pomiędzy armią a zwolennikami obalonego prezydenta. Wydaje się, że w warunkach pogłębiających się podziałów społecznych była nie do uniknięcia. Teraz trudno będzie uniknąć wojny domowej.