Dane, które prezentujemy na łamach „Rzeczpospolitej", przerażają. Okazuje się, że aż 5 proc. 16-latków korzystających z wideoczatów rozbierało się w trakcie takiej sesji. A 6 proc. 15-latków i 3 proc. 13-latków było namawianych do rozbierania się lub prezentowania online zachowań seksualnych.
To czubek góry lodowej. Z opublikowanego pod koniec 2011 roku raportu „Norton Online Family" wynikało, że ponad połowa polskich dzieci co najmniej raz otrzymała nieprzyzwoite zdjęcie od obcej osoby, była zastraszana lub padła ofiarą internetowego uwodzenia.
Nie ma prostej recepty na to, jak zatrzymać internetową przemoc seksualną. Aby się zaspokoić, zboczeńcy pokonają przecież każdą przeszkodę. Można jednak minimalizować zagrożenia. Owszem – są kampanie społeczne ostrzegające przed internetowymi zboczeńcami. To jednak zbyt mało. Działania takie powinny być wsparte przez zajęcia edukacyjne w przedszkolach i szkołach.
Najważniejsze jest jednak dotarcie z przekazem do rodziców. Bo z każdym rokiem zanikają więzi rodzinne: opiekunowie gonią za pieniędzmi, a dzieci szukają odskoczni w świecie wirtualnym.
„Child grooming" jest w Polsce karany. Przestępca, który nawiąże przez Internet kontakt z dzieckiem w celu jego seksualnego wykorzystania, może dostać jednak najwyżej trzy lata więzienia. Tylko rok więcej dostanie ten, kto złoży przez Internet propozycję obcowania płciowego. Ustawodawca nie przewidział jednak, że dzieci mogą być namawiane „tylko" do rozbierania się przed kamerami. Istnieje zatem pilna konieczność rozszerzenia katalogu przestępstw seksualnych, znaczne podwyższenie kar i wprowadzenie przymusowego leczenia pedofilów. Jeśli nie podejmiemy żadnych działań, grozi nam globalna pedofilia.