W kolejnych latach wiarygodność tych deklaracji została sprawdzona. Rzeczywiście, czołowi politycy SLD – bo o nich mowa – nigdy nie wykazywali się większymi zapędami autorytarnymi niż obóz postsolidarnościowy. Podnosili nawet problem inwigilacji prawicy antywałęsowskiej przez UOP. Co więcej, rehabilitowali pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i przyczynili się do członkostwa Polski w NATO. Tym samym pokazali, że odrzucają dziedzictwo peerelowskiej przeszłości i stawiają na integrację Polski z Zachodem.

A jednak to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka, że SLD zawsze miało własny specyficzny elektorat, który w swojej dużej części wywodził się z PRL. Trzeba było się z nim liczyć. A to oznaczało postawę na kontrze wobec wszelkich inicjatyw obozu postsolidarnościowego, za którymi szła ocena polityki komunistycznej. W tym kontekście znamienne są toczone od kilkunastu lat kampanie SLD przeciwko IPN. Zawsze pojawia się w nich ten sam argument: nie chodzi o obronę systemu totalitarnego, ale o to, żeby lustratorzy i dekomunizatorzy nie deprecjonowali dorobku ludzi, którzy podejmowali służbę w resortach siłowych PRL i innych strukturach tego państwa ze szlachetnych pobudek.

Teraz SLD postanowiło zorganizować uroczyste obchody 70. rocznicy bitwy pod Lenino, przy okazji wyrażając swój sprzeciw wobec rzekomego dzielenia weteranów drugiej wojny światowej na lepszych i gorszych. Tyle że przy tej okazji partia ta, reanimując dawne peerelowskie święto, nie chce przypominać prawdy: uczestnicząca w bitwie dywizja kościuszkowców dowodzona przez Zygmunta Berlinga została źle poprowadzona, poniosła ciężkie straty i okazała się po prostu mięsem armatnim Stalina.

Oczywiście, żołnierzom, którzy walczyli pod Lenino w poczuciu, że biją się o wyzwolenie Polski spod niemieckiego jarzma, należy się hołd. Nie można natomiast powielać sowieckich kłamstw propagandowych narzuconych Polakom po wojnie. Prozachodni socjaldemokrata nie może być równocześnie komunistą realizującym wytyczne kremlowskiej polityki historycznej.