Zakończone właśnie manewry Steadfast Jazz 2013, największe od dekady, pokazują, że owszem, chęci są, ale wciąż nie możemy mieć pewności. Dlatego trzeba traktować pakt nie jako gwarancję, ale jedynie polisę ubezpieczeniową obarczoną ryzykiem.
1
Po rozszerzeniu Sojuszu na wschód zapanował cichy konsensus z Rosją. NATO nie tworzyło stałych instalacji wojskowych na terytorium nowych członków ani nie urządzało tam manewrów. Teoretycznie pakt obejmował wszystkich identycznymi gwarancjami i prawami, ale praktyka była inna. Steadfast Jazz 2013, podczas których trenowano obronę jednego z państw bałtyckich przed atakiem, zostały przeprowadzone tuż pod nosem Rosji, ich dowództwo zlokalizowano na Łotwie, niegdysiejszym terytorium ZSRR. To więcej niż dobry sygnał dla Polski, bowiem dawne ograniczenia definitywnie odeszły do lamusa.
Nasz kraj konsekwentnie sprzeciwiał się „cichemu konsensusowi" i podwójnym standardom członkostwa, niewątpliwie w znacznej części polską zasługą są dwie znaczące korekty strategii NATO. Pierwsza to sporządzenie i przyjęcie tzw. planów ewentualnościowych dla Polski i w ich ramach także dla państw bałtyckich. To plany operacyjne określające, jakie jednostki w jaki sposób przyjdą z pomocą napadniętemu.
Druga zmiana polega na przełożeniu akcentu z gotowości ekspedycyjnej NATO na obronę terytorium krajów członkowskich. Obie są dla Polski korzystne, tego właśnie chcieliśmy od paktu, gdy doń przystępowaliśmy.
Mimo tych niewątpliwych sukcesów możemy sobie jednak pozwolić co najwyżej na umiarkowany optymizm, co zresztą pokazały ostatnie manewry.