Znalazłoby się w Europie i kilka innych regionów, prowincji, krain, z autonomią lub bez, których inność jest rozpoznawalna. Niekoniecznie z powodów futbolowych – czasem przez zamachy terrorystyczne, czasem dzięki filmom. Ale czy ta rozpoznawalna inność ma prowadzić do uznania, że każdy naród czy społeczność uznająca się za naród ma prawo do własnego państwa, do własnej Szwecji czy Polski?
Nie, bo odbywałoby się to kosztem innych. I grozi poważnymi konfliktami, z wojną domową włącznie. Granice między prowincjami zazwyczaj nie odpowiadają granicom między narodami czy wspólnotami. No, chyba że mówimy o jakiejś odległej wyspie bez znaczenia gospodarczego, jej oddzielenie się nie ma wielkiego wpływu na życie ludzi. Ale i tak prawie nie widzimy w świecie pokojowego usamodzielniania się niewiele znaczących i odległych wysp. Tym bardziej należy się bać separatyzmu w zrośniętych z resztą państwa krainach takich jak Katalonia czy Kraj Basków, kluczowych dla jego gospodarki, transportu czy polityki historycznej.
Prawo do samostanowienia kłóci się z prawem do zachowania integralności terytorialnej. I to drugie zdecydowanie wygrywa we współczesnym świecie. Ma bowiem niezaprzeczalną zaletę: nie burzy spokoju większości, nie zmusza do poważnych zmian.
Unia Europejska nie jest w nastroju rewolucyjnym. Nie ułatwi życia separatystom. Droga do samodzielności, włącznie z członkostwem w Unii, jest niepewna i kosztowna. Co powinno skutecznie zniechęcić większość mieszkańców Szkocji, Katalonii czy innych regionów z ambitnymi liderami.
Może to i niesprawiedliwe dla Katalończyków i Szkotów: ale proces tworzenia się nowych państw w Europie trzeba uznać za zamknięty. Dla dobra wspólnoty.