Pieniądze szejków okazały się ważniejsze od zdrowego rozsądku i teraz trzeba za to zapłacić, gdy już nawet władcy futbolu zrozumieli, że w czerwcu i lipcu w Katarze grać się nie da z powodu upałów.
Mundial w zimie ze sportowego punktu widzenia nie jest takim absurdem jak skoki narciarskie latem, bo między 15 listopada a 15 stycznia (to daty graniczne, o których mówi sekretarz generalny FIFA Jerome Valcke) gra się w piłkę wszędzie poza północną Europą i Rosją. I właśnie to jest problemem. Zawieszenie rozgrywek na ten czas i na czas przygotowań do mundialu w krajach takich jak Włochy, Hiszpania, Francja czy przede wszystkim Anglia to organizacyjny i finansowy kataklizm.
Jeśli FIFA się na taką rewolucję zdecyduje, to znaczy, że najprostsze rozwiązanie – odebranie Katarowi mundialu – po prostu nie wchodzi w rachubę, bo szejkowie to zbyt poważny partner biznesowy. Trudno sobie wyobrazić, by decyzję podjęto bez konsultacji z najważniejszymi ligami i federacjami krajowymi. Jej ogłoszenie, nawet nie do końca oficjalne, świadczy o tym, że prawdopodobnie znaleziono jakieś rozwiązanie przynajmniej w części satysfakcjonujące wszystkich – ratujące twarz FIFA i nie demolujące lig krajowych i Ligi Mistrzów.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dobrego wyjścia nie ma, wie o tym każdy, kto zna codzienne realia futbolu. Międzynarodowa Federacja Piłkarska zgrzeszyła pychą i teraz musi jeść tę żabę.
Czy ten pomysł w ogóle jest realny? Sportowcy są już przyzwyczajeni do dyktatu telewizji, jeśli chodzi o pory rozgrywania zawodów (piłkarze podczas mundialu 1994 w USA grali w Kalifornii o 12 w południe), ale klimat jak do tej pory wygrywał z telewizją, pieniędzmi, a nawet z polityką. Ostatnio przestał, czego dowodem są zimowe igrzyska olimpijskie pod palmami Soczi i właśnie mundial w czerwcu w Katarze.