Słyszeliśmy nie raz, że media z nieznanych powodów akurat PSL biorą na celownik, choć ta partia nie jest ani lepsza ani gorsza od innych. Gdy padały przykłady na nepotyzm, to politycy Stronnictwa ze spokojem ripostowali, że krewni polityków przecież też gdzieś muszą pracować, a przy zatrudnieniu liczą się kompetencje. A poza tym na niektórych stanowiskach lepiej zatrudnić kogoś zaufanego – czytaj z rodziny – niż kogoś z ulicy.
Nawet gdy minister rolnictwa Marek Sawicki podał się do dymisji po ujawnieniu nagrań w których była mowa o nieprawidłowościach w Agencji Rynku Rolnego, to jego koledzy partyjni przekonywali, że minister postąpił wzorowo - odszedł, żeby nie obciążać konta rządu i partii.
Zapewne dlatego raport Kancelarii Premiera o tym, że liczba zatrudnionych w ARiMR krewnych polityków PSL jest tak duża, iż Agencję można uznać nieomal za rodzinne przedsiębiorstwo nie wstrząsnął opinią publiczną. Tym bardziej, że Sawicki zręcznie odwrócił uwagę dziennikarzy od PSL i skierował ją na służby tłumacząc, iż kontrola w Agencji to efekt walki służb specjalnych z ARiMR. Co to ma wspólnego z meritum sprawy czyli zatrudnianiem rodzin PSL-owców w Agencji, a także z faktem, że jego zaufany człowiek został pozbawiony dostępu do informacji niejawnych? Tego już minister nie wyjaśnił. Ale przecież nie o wyjaśnienia chodzi tylko o odsunięcie podejrzeń od Stronnictwa. Bo dla PSL-owców dobro partii jest najważniejsze.