Można się go było spodziewać, gdy na stanowisko szefa dyplomacji powrócił niedawno socjaldemokrata Frank-Walter Steinmeier. I gdy mniej więcej w tym samym czasie potwierdziło się, że Niemcy mają niezwykłe przywileje dyplomatyczne na Kremlu, bo udało im się doprowadzić do wypuszczenia z kolonii karnej Michaiła Chodorkowskiego, niegdyś uważanego za najniebezpieczniejszego wroga Władimira Putina.

Wielkiej miłości nie będzie. Steinmeier został w piątek pouczony w Moskwie przez ministra Siergieja Ławrowa, że Rosja nie życzy sobie mieszania się Zachodu w sprawy ukraińskie. A dziś zamiesza się w nie na całego kanclerz Angela Merkel, która spotka się w Berlinie z przywódcami opozycji ukraińskiej Witalijem Kliczką i Arsenijem Jaceniukiem.

Merkel najwyraźniej wskazuje, że Niemcy stawiają na Kliczkę jako kontrkandydata Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich. Pytanie tylko, jaka ma być droga do tych wyborów. Czy możliwe jest, aby protestujący na Majdanie zgodzili się na to, by znienawidzony Janukowycz pozostał w grze. I czy przeciwnicy Janukowycza są w stanie do wyborów grać w jednej drużynie.

W przeddzień wizyty liderów opozycji ukraińskiej w Berlinie i Janukowycz, i jego przeciwnicy wykonali pojednawcze gesty. Można do nich zaliczyć prezydencką propozycję ewentualnego referendum w ważnych dla Ukrainy, choć nie wiadomo jakich, sprawach. Janukowycz już tyle razy coś obiecywał, a potem się z tego wycofywał, że nie należy przeceniać jego reformatorskich deklaracji.

Tym ważniejszy jest nacisk Zachodu, a w szczególności Niemiec, na stronę rządową w Kijowie. ?I potrzebny jest wyraźny przekaz dla Ukraińców, że mogą się spodziewać wsparcia z Europy, także solidnego finansowego. Jednoznaczna zapowiedź zniesienia unijnych wiz dla Ukraińców wygłoszona przez szefową najważniejszego rządu europejskiego byłaby dobrym początkiem.