Przez ponad sześć lat rząd Donalda Tuska robił wiele, by tolerować patologiczną sytuację w tej dziedzinie.
Na łamach „Rzeczpospolitej" wielokrotnie pisaliśmy o budzących zastrzeżenia decyzjach podejmowanych przez dyrektorów szkół i nauczycieli, klęsce e-podręcznika czy praktykach wydawców „zachęcających" do kupowania nowych książek. Dziś kolejny odcinek tej serii – tym razem piszemy o wątpliwościach związanych z ich wymianą przy okazji wprowadzania od 2009 roku tzw. nowej podstawy programowej.
Rząd wreszcie podjął decyzję o czyszczeniu tej stajni Augiasza. To krok, mimo że spóźniony, w dobrym kierunku. W tym celu pałeczkę w MEN, po „genialnym" duecie pań minister Hall i Szumilas, które doprowadziły do powstania w polskiej edukacji ogromnych problemów, przejęła Joanna Kluzik-Rostkowska. Premier wyznaczył jej na ten rok dwa zadania. Pierwsze – uporządkowanie sprawy podręczników, drugie – wprowadzenie do szkół sześciolatków.
W przypadku książek plan jest trudny. Tym bardziej że nowa minister upiera się, że to kierowany przez nią resort ma napisać podręcznik dla pierwszoklasistów. Na razie nie zamierza ona skorzystać z oferty wydawców, a państwowy monopol na tym rynku brzmi groźnie.
Ale sprawą zupełnie beznadziejną są sześciolatki w szkole. Przez tyle lat rząd, chcąc wysłać tam małe dzieci, nie przygotował odpowiednio na ich przyjęcie placówek szkolnych. Teraz chce pudrować rzeczywistość, wprowadzając możliwość wycofania małego dziecka do przedszkola czy podnosząc standard opieki świetlicowej. To działania zdecydowanie spóźnione i nieprzystające ?do skali wyzwania.