Wiem też, że sportowcy przez cztery lata szykują się na olimpiadę, która jest najważniejszym wydarzeniem w ich sportowym życiu. Kontuzja, tak przecież częsta wśród zawodowych sportowców, jest ich przekleństwem, zwłaszcza jeśli zdarzy się w przededniu tego ważnego wydarzenia.
Byłem przeciwny bojkotowi olimpiady ?w Soczi. Było wielkim błędem powierzenie organizacji igrzysk Rosjanom, ale stało się. Zostały one zorganizowane znakomicie, a informacje o niedociągnięciach, choć prawdziwe, w większości przypadków były przesadzone.
Rozmawiałem dwa dni temu z zachodnim dziennikarzem, który wrócił z Soczi. Opowiadał, że w sklepie kupił świetne spodnie narciarskie znanego projektanta, a w przerwach w pracy zwiedził odrestaurowaną willę Stalina. Przewodniczka była uczynna i chętnie tłumaczyła, że w willi nie ma dywanów, bo Stalin chciał na drewnianej podłodze usłyszeć zbliżającego się zabójcę.
Olimpiada się skończyła, a zaczęła się wojna. Można roztrząsać prawne uwarunkowania, można i należy się cieszyć, że w chwili, gdy piszę ten tekst, Rosjanie nie przelali na Krymie ani własnej, ani ukraińskiej krwi. Bezkrwawa agresja pozostaje jednak agresją.
Trudno mi sobie wyobrazić, że w sytuacji, gdy ludzie w Polsce pytają, czy będzie wojna, gdy nasz sąsiad zastanawia się, czy włamywacz, który wszedł do jego domu, za chwilę ten dom mu podpali, my będziemy się cieszyć z medali w Soczi. Nie wyobrażam sobie, jak stacje TV podzielą czas antenowy pomiędzy pokazywanie rosyjskich żołnierzy zajmujących kolejne części Ukrainy – choćby i bez jednego strzału – a pokazywanie zmagań sportowców w Soczi z rosyjską flagą w tle, najlepiej jeszcze chwalących doskonałą organizację imprezy.