I żeby nie było, że przesadzam. Od kilku już lat poważni etycy (z niezawodnym Peterem Singerem) przekonują, że koniecznie trzeba zmienić język tak, by przestał on dyskryminować zwierzęta, i by uświadomić ludziom, że ostatecznie źli są tylko oni.
I właśnie dlatego koniecznie z języka trzeba wycofać pejoratywne określenia ludzi lub ich zachowań, takie jak „suka", „zbydlęcenie" czy „świnia". Wszystkie one mają bowiem – o czym przypomniał ostatnio, cytując liczne zachodnie potwierdzenia, Dariusz Gzyra – maskować fakt, że człowiek jest też zwierzęciem, a do tego obrażać „zwierzęta pozaludzkie". „...suka w języku potocznym często bywa określeniem kobiety wrednej, zołzy. I że suka, samica psa, wcale nie jest z natury wredna. Jest – delikatnie mówiąc – niesprawiedliwe używać jej nazwy jako obelgi czy pejoratywnego określenia ludzkich cech" – oznajmia Gzyra. I dodaje, że „bydło to nazwa zwierząt, które ludzie w bezwzględny sposób wykorzystują dla swoich potrzeb".
A jaki z tego wniosek? Otóż – zdaniem bojownika – „nie ma powodu, żeby używać tej nazwy do określenia nikczemności ludzi. Krowy i cielęta nie bywają nikczemne. To nie one niewolą innych i nie one odbierają innym życie w rzeźniach. Zbydlęcenie człowieka nie oznacza przejęcia złych cech krów".
A ja, przejęty liczbą tytułów autorów tekstów, na które Gzyra się powołał, ?i znaczeniem naukowym pism, ?w jakich się one ukazały, nie mogę zrobić nic innego, jak tylko wyjść naprzeciw ich autorom i zaproponować, by jak najszybciej uznać określenia „zbydlęcenie" czy „suka" za hate speech i wytoczyć procesy ?o zniesławienie samic psów, ?a także bydła tym, którzy ich używają. Oskarżycielami z urzędu (bo wbrew opiniom lewicowców zwierzęta czymś się jednak od nas różnią) mogliby być publicyści „Krytyki Politycznej".
A gdy już zapadną pierwsze wyroki, można będzie spokojnie wprowadzić do języka nowe obelgi. Zamiast zbydlęcenie będziemy mówić „uczłowieczenie", a najgorszą obelgą będzie zwrot „ty mężczyzno"!