Z jednej strony dowodzą tego rachityczne sankcje wobec Rosji po zajęciu Krymu, z drugiej ?– jednoznaczna deklaracja amerykańskiego prezydenta, że nie będzie militarnego angażowania się USA na Ukrainie. Do tego wycofanie się Zachodu z zadeklarowanego w Bukareszcie otwarcia Ukraińcom drzwi do NATO, a nawet wykluczenie wspólnych z Kijowem ćwiczeń wojskowych na terenie Ukrainy! Jednocześnie John Kerry nie wypowiada się stanowczo w sprawie forsowanej przez Rosjan idei federalizacji Ukrainy, choć, mając jak na dłoni kolejny dowód ingerowania przez Moskwę w sprawy wewnętrzne sąsiada, powinien wyjść, trzaskając drzwiami. Nic takiego się nie wydarzyło, co więcej, NATO (a więc Ameryka) poważnie rozważa wzmocnienie swojej obecności na wschodnich rubieżach sojuszu. Zyska na tym niewątpliwie Warszawa, zyskają kraje nadbałtyckie. Co zyska Ukraina? Nic. Może za to zostać po przeciwnej stronie czegoś, co nazwiemy metaforycznie kurtyną czy czymkolwiek, a w istocie będzie szczelną granicą strefy wpływów sojuszu atlantyckiego. Taka Ukraina będzie narażona na permanentne nękanie ze strony Rosji.
Choć trudno dziś sobie wyobrazić bezpośredni atak militarny na wschodnie obszary Ukrainy, dróg do przejęcia kontroli nad tym, co realnie Rosję interesuje – a więc kompleksem przemysłowym Donieck–Dniepropietrowsk–Ługańsk – jest wiele. To systematyczna destabilizacja państwa, bolesne embargo, podsycanie obaw ludności rosyjskojęzycznej przed „ultranacjonalistami", „banderowcami" czy wręcz antyrosyjskimi „pogromami". Na koniec „rozhuśtywanie" ukraińskiej gospodarki w celu załamania sfery budżetowej, problemy z wypłacalnością i in fine – bankructwo państwa. Wówczas „federalizacja" w sposób naturalny doprowadzi do powtórzenia się scenariusza krymskiego i tak potrzebny jako komponent rosyjskiej machiny militarnej Donbas dołączy do „macierzy", państwo ukraińskie zaś ograniczy się do tych obwodów, które od dawna i bez zmrużenia oka popierają kijowskich reformatorów.
Czy taki scenariusz musi się wydarzyć? Czy w świetle bezwzględnej geopolityki sprawa jest przesądzona, a proukraińska Warszawa skazana na bezradność? Otóż nie. Jestem głęboko przekonany i głoszę to od dawna, że państwo ukraińskie jest dostatecznie witalne, by przetrwać. Ma inteligentne, młode i pełne zapału elity polityczne. Jest zdeterminowane do walki z korupcją i bezprawiem. Paradoksalnie – lepiej niż Polska w 1989 roku – jest przygotowane do budowy zdrowego modelu gospodarki rynkowej. Potrzebna jest tylko determinacja. Reformy i społeczny solidaryzm. Wszystko to znajduje się w zasięgu Kijowa.
Ale co potrzebne jest najbardziej? Przede wszystkim wiara Zachodu, że niepodległa, nowoczesna i zreformowana Ukraina jest Europie potrzebna. Zostawmy na boku NATO. Ukrainie bardziej od członkostwa w sojuszu jest dziś niezbędna ekspercka oraz finansowa pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego ?i Europejskiego Banku Centralnego, a także zastrzyki wsparcia ze strony indywidualnych państw. Ukraina może się obronić tylko reformami!
I tu wielka rola Warszawy. Musimy być liderami wspierania Ukrainy. Już dziś Kijów ma wsparcie eksperckie od wielu polskich resortów. W przebudowę systemu kontroli angażuje się NIK. W reformę samorządów ?– Kancelaria Prezydenta. ?Bezprecedensowe wsparcie dają polskie organizacje pozarządowe.