Szkoła ma uczyć oraz wychowywać, a to pojemny worek. Znajdzie się w nim wiedza dotycząca języka ojczystego, matematyki czy geografii. A z drugiej strony także kwestie dotyczące religii, etyki czy seksualności człowieka. Jak winna zachować się szkoła, gdy w publicznej debacie, w rozmowach rówieśników czy rodziców przy stole pojawiają się pojęcia: gender, in vitro, homofobia itp.? Czy dbając o swoją neutralność światopoglądową, ma te tematy przemilczać i udawać, że nic o nich nie wie, że one nie istnieją?
Rolą szkoły jest danie młodemu człowiekowi odpowiedzi na każde pytanie. Szkoła jest przecież drugim po rodzinie wychowawcą. Ale to wychowanie musi odbywać się w ścisłej symbiozie z rodzicami. Tymczasem niewiele jest takich publicznych placówek edukacyjnych, które liczą się z ich zdaniem. Nic zatem dziwnego, że do szkół wchodzą przeróżne organizacje, by pod płaszczykiem warsztatów karmić dzieci swoimi ideologiami.
Pod pewnymi warunkami można byłoby się nawet na to zgodzić. Aby wyrobić sobie pogląd, warto poznać argumenty wszystkich stron. Gorzej, jeśli mamy do czynienia z programami jednoznacznie kojarzonymi z konkretną opcją polityczną. Weźmy chociażby Kampanię Przeciw Homofobii powiązaną z Twoim Ruchem, który hasła małżeństw jednopłciowych oraz antyklerykalizmu głosi na lewo i prawo. A teraz usiłuje przenieść je do szkół. Nie ma się zatem co dziwić, że z drugiej strony – od środowisk konserwatywnych – przychodzi riposta w postaci programu umownie nazwanego „szkoła bez gender”. Każda akcja rodzi przecież reakcję.
Szkoła nie ucieknie przed sporami światopoglądowymi. Tyle tylko, że konieczna jest jej odrobina zdrowego rozsądku i określenie własnej misji. A wtedy nie będzie potrzeby wdrażania programów typu: szkoła bez przemocy, szkoła bez gender, szkoła bez homofobii, szkoła bez... (wpisać właściwe słowo).