Po rozpadzie Związku Radzieckiego ani Waszyngton, ani Bruksela nie zaoferowały Moskwie nowego planu Marshalla, programu, który po II wojnie przeobraził Niemcy i Japonię ze śmiertelnych wrogów w wiernych sojuszników Ameryki. Nie było też mowy o stopniowym włączeniu Rosji do struktur euroatlantyckich. To była jedna z podstawowych przyczyn spektakularnego upadku Borysa Jelcyna, jedynego demokratycznie wybranego prezydenta w rosyjskiej historii, i odbudowy przez aparat KGB autorytarnego reżimu na Kremlu.
Wybuch buntu na kijowskim Majdanie stworzył kolejną szansę na budowę demokracji na obszarze postsowieckim, a nawet w samej Rosji. Jeśli ukraińska rewolucja doprowadzi do powstania stabilnego państwa zapewniającego dobrobyt większości obywateli, a nie tylko garstce oligarchów, przekreśli to raz na zawsze plany Władimira Putina odbudowy rosyjskiego imperium. Więcej: ukraiński sukces może zachęcić Białoruś, Kazachstan i inne republiki postsowieckie do buntu przeciw Moskwie. A po jakimś czasie może się okazać zaraźliwym przykładem dla samych Rosjan – tak jak dziś Ukraińcy chcą powtórzyć sukces polskiej transformacji.
Przeczuwając to śmiertelne niebezpieczeństwo, Putin idzie na całość. Chce wykazać, że bunt ludu przeciw oligarchii doprowadzi do rozpadu Ukrainy i bankructwa jej gospodarki.
Aby do tego nie dopuścić, Zachód już teraz musi uruchomić poważne sankcje gospodarcze wobec Rosji. Podobnie jak plan Marshalla początkowo będzie to kosztowna inwestycja, szczególnie dla Europy z trudem przełamującej recesję. Ale z pewnością zwróci się z nawiązką. Nawet Związek Radziecki, choć był znacznie mniej zintegrowany gospodarczo ze światem i kontrolował znacznie większą część globu, nie wytrzymał ekonomicznej rywalizacji z Zachodem. To prawda: na tamten sukces trzeba było czekać przeszło cztery dekady. Z Putinem może pójść jednak o wiele szybciej.