Dla mnie jednym z najbardziej przekonywających punktów przywoływanych przez włodarzy Krakowa i Podhala jest ten, że igrzyska mają być jedną z najtańszych tego typu imprez w najnowszej historii. Rzeczywiście, wówczas efekt promocyjny dla Polski, Krakowa i Podhala byłby nie do przecenienia. Normalne, względnie skromne igrzyska w Polsce? Po imperialnym, finansowym szaleństwie w Soczi? Bezcenne.
Tylko że aby osiągnąć taki efekt, trzeba spełnić kilka warunków. Oczywiście przede wszystkim zyskać poparcie mieszkańców i prawo do organizacji imprezy. Ale równie ważne jest co innego: transparentność i przejrzystość. Przecież na ewentualną organizację igrzysk pójdzie całkiem solidny grosz z publicznej kasy. Więcej: do komitetu konkursowego Kraków 2022 już trafiły pieniądze podatników. I co? Najbardziej delikatnie można to ująć jako falstart. Komitet już na starcie swojej działalności zafundował opinii publicznej sporo niejasności i posądzeń o dosyć beztroskie wydawanie pieniędzy, co dało efekt w postaci dymisji jego szefowej Jagny Marczułajtis.
Dzisiaj opisujemy w „Rzeczpospolitej", że opinii publicznej przynajmniej na razie nie będzie dane poznać szczegółów ani autorów projektów, np. „strategii relacji sponsorskich", na które komitet przeznaczał spore środki. Co więcej, tak się spieszył, żeby sporą liczbę umów podpisać w ostatnim dniu zeszłego roku. To typowe spalanie kasy, którą trzeba wydać w określonym terminie, bo przepadnie. Wydać nawet wtedy, gdy nie ma ani pomysłu, ani potrzeby szybkiego zagospodarowania tych pieniędzy.
To wszystko wygląda źle. Sukces ewentualnych igrzysk w Polsce miałby być przecież sukcesem przeciwieństwa względem finansowego rozdmuchania i imperialnych ambicji. Liczyłby się wtedy sport, promocja naszego kraju i infrastrukturalny skok Małopolski. A tak, jeśli niejasności wokół organizatorów będą się powtarzać, to możemy marzyć nie o wielkich naszych igrzyskach, ale najwyżej o naszym małym Soczi.