Z formalnego punktu widzenia Bronisław Komorowski ma rację. Jaruzelski był generałem i nikt nigdy stopnia mu nie odebrał. Pytanie tylko, jak ten gest zostanie zrozumiany. Bo wielu Polaków może uznać, że chodzi o pochówek prezydencki. Zwłaszcza że Bronisław Komorowski kilkukrotnie sugerował, iż w sumie stawia Jaruzelskiego w jednym rzędzie z innymi osobami, które w III Rzeczypospolitej sprawowały najwyższy urząd: Lechem Wałęsą, Aleksandrem Kwaśniewskim czy Lechem Kaczyńskim.
Tymczasem prezydentura Jaruzelskiego jest zupełnie inna. Nie pochodziła z wolnego wyboru – to, że objął on najwyższy urząd w państwie, było elementem politycznego kontraktu i tak naprawdę wynikało ze strachu solidarnościowych elit politycznych przed Związkiem Sowieckim. Jeśli można go z kimś porównywać, to raczej z Bolesławem Bierutem. Obaj byli przywódcami, których akceptowali nie polscy obywatele, tylko Moskwa. Sprawowali władzę dyktatorską i w związku z tym odpowiadali za śmierć własnych obywateli, o ludziach bez powodu wsadzanych do więzień nie wspominając. Ba, zgadza się nawet to, że w ich wyborze na najwyższy urząd uczestniczyli przedstawiciele opozycji. Co prawda w 1947 roku wybory sfałszowano, ale posłowie PSL zasiadali wtedy w Sejmie, a jakże.
Największą życiową zasługą Wojciecha Jaruzelskiego było to, że zrozumiał, iż trzeba podzielić się władzą, bo komuniści nie dadzą rady jej utrzymać. I że zrobił to bezkrwawo. Ale czy to powód, żeby dziś stawiać go na piedestale? Przecież gdyby nie był zmuszony przez okoliczności, nigdy by władzy nie oddał. Pod koniec lat 80. po prostu nie miał wyjścia.
Jako żołnierzowi, który przebył cały szlak bojowy z II Armią Wojska Polskiego, należy mu się godny pochówek, bo przecież jak większość z tych młodych ludzi długo był przekonany, że przyniesie Polsce wolność. Nie powinno się w to jednak angażować autorytetu państwa.