Nie wszyscy przywódcy naszej części Europy biją brawo Barackowi Obamie. Słuchając wczorajszego wystąpienia premiera Czech można by wręcz odnieść wrażenie, że żyjemy na innych kontynentach. Bohuslav Sobotka oświadczył, że jego zdaniem wzmacnianie sił NATO w Europie nie jest potrzebne. „Republika Czeska nie potrzebuje żadnych środków nadzwyczajnych" – potwierdził swoje stanowisko w środę rano. Do tego czasu zdziwienie takim postawieniem sprawy zdążył wyrazić nawet prezydent Miloš Zeman.
W sukurs czeskiemu koledze przyszedł dzisiaj premier Słowacji Robert Fico. W reakcji na warszawskie przemówienie Baracka Obamy oświadczył, że „Słowacja ma negatywne doświadczenia związane z inwazją wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r.". Dodał, że nikt nie zwracał się do Bratysławy z wnioskiem o rozmieszczenie obcych wojsk. „Nie potrafię sobie wyobrazić, by na naszym obszarze przebywali obcy żołnierze albo by powstały tu jakieś bazy rakietowe obsługiwane przez cudze wojska" – powiedział Fico dziennikarzom.
Jeśli do tego dodać krzywe miny polityków węgierskich, którzy po wypowiedzianych w połowie maja słowach gen. Philipa Breedlove'a, głównodowodzącego sił NATO o planach zwiększenie obecności sił sojuszu w państwach leżących jego na wschodniej flance to nowy podział Europy środkowej zaczyna być dość oczywisty. Z jednej strony Polska, Rumunia i kraje bałtyckie dla których konsekwencje rosyjskiej awantury na Ukrainie niosą zagrożenie dla całego regionu. Z drugiej Słowacy i Węgrzy, którzy przyssani do rosyjskich interesów zdają się zapominać po co w ogóle przystępowali do NATO.
Słowa Roberta Fico są przy tym wręcz oburzające. Przyrównanie sił sojuszu, do którego Słowacja sama pchała się w pierwszym szeregu nowych członków, do okupacyjnych wojsk Układu Warszawskiego wskazuje na złą wolę albo niedostateczną edukację historyczną premiera z Bratysławy. Wypadałoby mu zatem przypomnieć, że jego poprzednicy właśnie po to wprowadzili Słowację do Sojuszu Północnoatlantyckiego, by rok 1968 już się nie powtórzył. Smutne też, że pan premier nie dostrzega żadnych podobieństw między tym co dzieje się dziś na Ukrainie, a tym co dotknęło Czechosłowację nie tylko w roku 1968 ale także w 1938.
Jeszcze większy zawód sprawia Sobotka. A to dlatego, że w pierwszych tygodniach kryzysu ukraińskiego Czechy zdawały się być bliższe stanowiska Polski niż kunktatorstwa uwiązanych rosyjskimi kontraktami i kredytami Węgier. Jak widać, z czasem – zwłaszcza w kręgu czeskiej lewicy – zaczęła przeważać „szwejkowska" logika, zgodnie z którą lepiej się nie wychylać, nie narażać, burza przejdzie bokiem, a w końcu i tak wyjdziemy na swoje. Nasza chata z kraja. I mówi to premier kraju, który pobił negatywny rekord wydatków na cele obronne w NATO (1,08 proc. wobec oczekiwanych 2 proc.).