Pomóżmy sobie sami

Miłe dla Polski deklaracje prezydenta Obamy wygłoszone w Warszawie były ważne, ale żadnej z nich nie można uznać za przełomową dla naszego bezpieczeństwa.

Publikacja: 06.06.2014 19:21

Pomóżmy sobie sami

Amerykanie bowiem nie są Świętym Mikołajem czy światowym strażakiem. Mogą efektywnie pomóc tylko tym, którzy najpierw sami zadbali o swoją obronę. Na tle bliskich amerykańskich sojuszników – Japonii, Korei czy Wielkiej Brytanii – Polska wciąż wypada blado.

1

Nie ma na świecie silniejszego mocarstwa niż USA i długo nie będzie, przynajmniej w wymiarze militarnym. Tylko Waszyngton może sobie pozwolić na pełny dyplomatyczny, gospodarczy, a nawet militarny konflikt z Rosją, która tak obecnie, jak i w następnych latach pozostanie dla Polski największym zagrożeniem. Budowanie bezpieczeństwa na sojuszu z nimi ma więc jak najbardziej racjonalne podstawy. Pod jednym wszakże warunkiem – w razie potencjalnej wojny nasza obrona musi wytrzymać, zanim przybędą Amerykanie, a to potrwa.

Według ośrodka analitycznego Stratfor Polska powinna potrafić sama się obronić przez minimum trzy miesiące, Stany Zjednoczone bowiem nie mają w Europie sił lądowych do udzielenia nam wystarczającej pomocy, nadejdzie ona zatem zza Atlantyku drogą morską, co wymaga utrzymania linii obronnych wokół portów. To trzeźwa ocena sytuacji, bowiem gotowość europejskich państw NATO do wysłania swoich żołnierzy do obrony Polski jest znikoma. Świadczą o tym choćby wstrzemięźliwe reakcje, głównie w Niemczech, choć nie tylko, na pomysły wzmocnienia wschodniej flanki paktu. Ani euro na ten cel – zgodnie deklarują nasi sojusznicy ze Starego Kontynentu. Skoro tak twierdzą w czasie pokoju, nie sposób zakładać, że inaczej zachowaliby się w razie wojny.

Dlaczego więc nasi partnerzy tak naciskają na potrzebę europeizacji obrony, wspólnej produkcji sprzętu wojskowego, włączenia polskiego przemysłu do kontynentalnej współpracy obronnej, czyżby  tylko z powodu potencjalnych zysków dla swoich firm? Wszystko to miałoby sens, pod warunkiem, że ufalibyśmy sobie na zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jest jednak inaczej. Rządy europejskie nie mogą wszak być chętne do jakichkolwiek poświęceń militarnych, jeśli odrzucają je ich własne społeczeństwa. Znacznie pewniejszym sojusznikiem pozostaje Ameryka, jeśli ona mówi o wojnie – na ogół dotrzymuje słowa.

2

Rosyjska skryta agresja na Ukrainę i aneksja Krymu zmieniły wiele w regionalnym układzie bezpieczeństwa, strategia rozwoju polskich sił zbrojnych budowana na długie lata z natury rzeczy musi przyspieszyć. Nie ma już czasu na załatanie najbardziej ewidentnych dziur, choćby w systemie obrony powietrznej i przeciwrakietowej. Polska musi osłonić się tarczą nie kiedyś, ale możliwie jak najszybciej. Podobnie sprawy mają się z helikopterami do transportu żołnierzy i w dalszej kolejności – śmigłowcami szturmowymi. Nie inaczej z zastąpieniem leciwych samolotów SU-22 nowszym modelem.

Napięcia w regionie przemawiają raczej za zakupem sprzętu sprawdzonego w warunkach bojowych, a nie ultranowoczesnych wprawdzie, ale ledwie testowanych rozwiązań. Dopiero po załataniu ewidentnych luk w obronie można ewentualnie pomyśleć o modelach rozwojowych na następne dziesięciolecia.

Nasza armia domaga się sprzętu pewnego, najlepiej od razu. Ma rację, sytuacja tego wymaga. Z kolei polski przemysł i rząd chcą transferu technologii oraz uruchomienia produkcji w Polsce, co jest świetnym rozwiązaniem na dłuższą metę, ale niekorzystnym, gdyby zagrożenie nadciągnęło teraz, a nie za dekadę.

Nie są to jednak cele nie do pogodzenia, byle nie bawić się w przepychanki przy konsolidacji państwowych firm zbrojeniowych i  nie dać się porwać ułudzie, że Polska może być liderem militarnej innowacyjności. W niektórych dziedzinach tak, ale nie na skalę potrzebną naszej armii.

3

Ekipa Obamy przyjechała do Polski nie tylko z ciepłymi słowami, ale także z przesłaniem polityczno-handlowym: nic tak nie wzmacnia sojuszy, jak wspólne użytkowanie oraz produkowane tego samego sprzętu. Nie czas, by ignorować takie wezwania, los Ukrainy każe nam się spieszyć w zakupach zbrojeniowych.

Stany Zjednoczone obronią nas, gdy i my zechcemy się bronić, w innym wypadku będziemy dla nich jedynie  kłopotliwym klientem.

Autor jest dyrektorem ds. strategii ?w Warsaw Enterprise Institute

Amerykanie bowiem nie są Świętym Mikołajem czy światowym strażakiem. Mogą efektywnie pomóc tylko tym, którzy najpierw sami zadbali o swoją obronę. Na tle bliskich amerykańskich sojuszników – Japonii, Korei czy Wielkiej Brytanii – Polska wciąż wypada blado.

Nie ma na świecie silniejszego mocarstwa niż USA i długo nie będzie, przynajmniej w wymiarze militarnym. Tylko Waszyngton może sobie pozwolić na pełny dyplomatyczny, gospodarczy, a nawet militarny konflikt z Rosją, która tak obecnie, jak i w następnych latach pozostanie dla Polski największym zagrożeniem. Budowanie bezpieczeństwa na sojuszu z nimi ma więc jak najbardziej racjonalne podstawy. Pod jednym wszakże warunkiem – w razie potencjalnej wojny nasza obrona musi wytrzymać, zanim przybędą Amerykanie, a to potrwa.

Pozostało 81% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka