W Kosowie na razie bez zmian

Hashim Thaci może odetchnąć z ulgą. Były partyzant, który w 2008 r. stał na czele antyserbskiego ruchu zbrojnego, który oderwał te część dawnej republiki jugosłowiańskiej od Belgradu po raz trzeci będzie premierem.

Publikacja: 09.06.2014 15:14

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Wyniki niedzielnych wyborów są jednak ostrzeżeniem - paradoksalnie zarówno dla niego samego, jego partii (Kosowska Partia Demokratyczna) jak i dla instytucji zachodnich wciąż uważających najmłodsze państwo Europy za przedmiot swojej wielkiej troski.

Thaci i jego partia wybory wygrali, ale zwycięstwo ruchu uważanego za twórcę niepodległości ledwie 3 punktami procentowymi to tak naprawdę ostrzeżenie. Tym bardziej, że do urn poszło zaledwie 43 proc. wyborców. Nie było już - jak tuż po uzyskaniu niepodległości - morza flag:kosowskich, albańskich, amerykańskich i unijnych. Nie było wielkiej euforii, choć nie było też tylu nadużyć, na które oko musieli przymykać obserwatorzy jeszcze w 2010 r. (jeśli nie liczyć np. oddawania głosów w imieniu członków rodziny, ale wykorzenienie tego obyczaju na prowincji wydaje się prawie niemożliwe).

Do pozytywów obecnych wyborów zapisać trzeba też zmianę stanowiska Serbii. Tym razem Belgrad nie namawiał żyjących w Kosowie Serbów (oficjalnie: pod albańską okupacją) do bojkotu, a wręcz przekonywał ich do stworzenia własnej listy i silnej reprezentacji w parlamencie w Prisztinie. Chyba jeszcze bez większego sukcesu, bowiem do urn poszła znikoma mniejszość kosowskich Serbów, ale pierwsze lody zostały przełamane.

Tym co powinno zaniepokoić Thaciego jest przede wszystkim fakt, że rodacy z wolna zapominają o bohaterskiej przeszłości zarówno jego, jak i jego towarzyszy walki, za to coraz częściej wypominają im grzechy: polityczną zachłanność i skłonność do zagarniania władzy, kiepskie umiejętności menedżerskie i niestety „lepkie ręce". Poziom korupcji w Kosowie jest niepokojąco wysoki, a jego skala zadziwiająca. Status jednego z najuboższych państw Europy z 30 proc. bezrobociem to też nie powód do chwały.

Obserwatorzy sytuacji politycznej na Bałkanach ze zdziwieniem śledzili np. historię budowy (niespecjalnie zresztą potrzebnej) Autostrady Patriotycznej łączącej Kosowo z Albanią. Pochłonęła ona 60 proc. rocznego budżetu kraju, a zlecenie budowy dla amerykańskiej firmy Bechtel (po usilnym lobbingu byłego ambasadora USA w Prisztinie) otacza wiele podejrzanych niejasności.

Niestety podobnie mają się rzeczy prawie z każdym większym zleceniem publicznym. Największą ambicją rządu jest tymczasem nie uporządkowanie administracji i podniesienie jakości życia, ale budowa armii (do tej pory Kosowo posiada tylko siły samoobrony, a bezpieczeństwo kraju gwarantuje misja NATO). To właśnie te problemy spowodowały, że opozycyjna Demokratyczna Liga Kosowa pod wodzą Isy Mustafy, byłego burmistrza Prisztiny, znalazła się o krok od zwycięstwa, a nowy-stary premier będzie musiał szukać koalicjanta do stworzenia rządu.

Ze zmian zachodzących w Kosowie lekcję wyciągnąć musi także Unia Europejska nadzorująca wciąż budowę tamtejszej demokracji. Skala irytującej mieszkańców korupcji, bieda i brak postępu w rozwoju gospodarki świadczą o tym, że unijny nadzór nie działa najlepiej. A siedzenie z założonymi rękami może się źle skończyć, bo od końca niepodległościowej euforii do niezadowolenia, a potem buntu droga jest niedaleka.

Pokazały to gwałtowne zajścia w sąsiedniej Bośni i Hercegowinie, której mieszkańcy wyszli w lutym na ulice mając dość bezrobocia, biedy, korupcji, nepotyzmu i bezczynności władzy. A w Sarajewie nadzór i doradztwo miejscowym władzom także zapewnia spora delegacja (dodajmy: nieźle uposażonych) unijnych opiekunów.

Wyniki niedzielnych wyborów są jednak ostrzeżeniem - paradoksalnie zarówno dla niego samego, jego partii (Kosowska Partia Demokratyczna) jak i dla instytucji zachodnich wciąż uważających najmłodsze państwo Europy za przedmiot swojej wielkiej troski.

Thaci i jego partia wybory wygrali, ale zwycięstwo ruchu uważanego za twórcę niepodległości ledwie 3 punktami procentowymi to tak naprawdę ostrzeżenie. Tym bardziej, że do urn poszło zaledwie 43 proc. wyborców. Nie było już - jak tuż po uzyskaniu niepodległości - morza flag:kosowskich, albańskich, amerykańskich i unijnych. Nie było wielkiej euforii, choć nie było też tylu nadużyć, na które oko musieli przymykać obserwatorzy jeszcze w 2010 r. (jeśli nie liczyć np. oddawania głosów w imieniu członków rodziny, ale wykorzenienie tego obyczaju na prowincji wydaje się prawie niemożliwe).

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump rozmawia z Kijowem. Czy Zachód znów jest zjednoczony?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Piątkowa debata prezydencka to koniec marzeń Sławomira Mentzena o II turze
Komentarze
Michał Płociński: Jest jeden kandydat, który zdecydowanie zyskał na debacie prezydenckiej TV Republika
Komentarze
Tomasz Pietryga: Reparacje? Spokojny sen Friedricha Merza
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Papież Leon XIV – nadzieja dla świata, szansa dla Kościoła
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem