Tak naprawdę nie wiemy, jaka była ich liczba. Na pewno ginęli milionami. Za zbyt gładkie ręce, za niewłaściwe pochodzenie, nietolerowane poglądy, za pięć kłosów pszenicy, za krzywy nos, w ulicznej łapance, w piecach obozów, w ubeckich katowniach. Byli rozstrzeliwani, głodzeni, bici na śmierć, paleni, pożerani przez szczury, topieni, zamrażani, wieszani; właściwie nie ma rodzaju śmierci, który przekraczałby granice wyobraźni nazistowskich i komunistycznych zbrodniarzy. Mordowano ich z pasją. W emocjach albo systematycznie, ale zawsze z najwyższą pogardą wobec człowieczeństwa, w imię jakiejś wyimaginowanej klasy albo rasy.

Kim byli? Starcami, mężczyznami, kobietami, dziećmi; totalitaryzmy nie miały zwyczaju oszczędzać słabych bądź niewinnych. Z perspektywy katów ich grzechem było to, że w ogóle istnieli. Nasi dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, Polacy, Żydzi, Cyganie, ale i Rosjanie. I Niemcy. Totalitaryzmy nie oszczędziły nikogo.

Czy to się musiało wydarzyć? Z pewnością nie musiało i nie powinno. Paradoksem historii zostanie, że po wieku oświecenia, kiedy człowiek dał się uwieść sile racjonalizmu, przyszedł wiek XX, wiek największych zbrodni w dziejach ludzkości. Wiek przeklęty. Wiek nienawiści. Nie wolno o nim zapomnieć. Trzeba przypominać. Systematycznie. Codziennie. Co chwila. Przeganiać demony. Może to da nam siłę pokory. Wyciszy złe emocje. Zgasi głód nienawiści. Obroni przed zagładą chociaż część przyszłych ofiar.

Czy wierzę w naprawę świata? Oczywiście nie mam złudzeń, że zło da się ostatecznie wykorzenić. Ale dopóki w ludzkich głowach żyją reminiscencje chorych ideologii, dopóki wokół nas giną ludzie, dopóki kraje i narody toczy rak wojen, nie zapominajmy o ofiarach nazizmu i komunizmu. Czcijmy je w każdej sekundzie naszego istnienia. Z przejęciem patrzę na ich twarze i myślę: może dzięki temu świat będzie lepszy?