Zaproszono go tam wbrew gospodarzom, bo – jak słyszeliśmy – większość z doborowego grona 20 najbogatszych państw świata uważała, że lepiej z Rosją prowadzić dialog, niż ją izolować. Mantra o dialogu dobiegała na przykład z Berlina jeszcze wczoraj, po przedwczesnym wyjeździe Putina z Australii. To dziwne, przecież ten cały szczyt G20 pokazał dobitnie, że Rosja nie zamierza spokojnie rozmawiać, a izoluje się sama. Na spotkaniu w Brisbane przywódcy nic sobie w sprawie najważniejszej – czyli wywołanej przez Moskwę wojny na Ukrainie – nie wyjaśnili.

Raczej był to szczyt demonstrowania tego, kto z przywódców Zachodu bardziej odetnie się od Putina, kto mu nie poda ręki, kto usiądzie dalej od niego, kto go bardziej skrytykuje. Narzuca się więc pytanie: czy teraz, po wzbudzającym kontrowersje zaproszeniu Putina na szczyt G20, stosunki Zachodu z Rosją nie są jeszcze gorsze, niż były? Bo sądząc po emocjach polityków okazywanych w Australii, na pewno tak jest. Czy ktoś naprawdę się spodziewał, że Putin dozna wielkiej przemiany w Brisbane, co uzasadniłoby zaproszenie go do grona światowych liderów?

Przecież Rosja od czasu rozpętania konfliktu na Ukrainie nic a nic się nie zmieniła. Nadal jest agresorem, nadal kipi od imperialnego samozadowolenia. Spokojny dialog z dzisiejszą Rosją wydaje się, niestety, bardzo mało prawdopodobny. W ogóle niełatwo zachować spokój w jej obecności. A robi się to obecność globalna – rosyjskie samoloty wojskowe szaleją po zachodniej półkuli, okręty wojenne zapuszczają się tysiące kilometrów od rosyjskich portów, a podwodne bawią się w ciuciubabkę z sąsiadami znad Bałtyku. Jeżeli jednak uparlibyśmy się, by znaleźć coś pozytywnego w zaproszeniu Putina na wielki zlot VIP-ów w Australii, to byłoby to potwierdzenie braku złudzeń wobec Rosji. Teraz Zachód nie zdecyduje się na złagodzenie sankcji tylko pod wrażeniem pięknych oczu Putina.