Niestety, nawet niektórym poważnym zachodnim redakcjom Auschwitz wydało się „polskim obozem".
Protesty polskich dyplomatów, organizacji polonijnych czy po prostu oburzonych Polaków są zazwyczaj skuteczne – „polskie obozy" znikają z internetu. Nie znikną z papierowych wersji gazet ani z puszczonych już w telewizji czy radiu wypowiedzi. Gdzieś tam w głowach pozostaną.
Jest wiele powodów pojawiania się „polskich obozów". Brak wiedzy i wrażliwości autorów jest zapewne na pierwszym miejscu. Wykazało się nim wielu dziennikarzy czy polityków na całym świecie, łącznie z Barackiem Obamą, który przyznając pośmiertnie order Janowi Karskiemu, wspomniał o „polskich obozach".
Ale te luki w sporym stopniu wynikają z polityki historycznej. Polska w czasach, gdy kształtował się główny przekaz o zbrodniach drugiej wojny światowej, nie prowadziła samodzielnej polityki historycznej, była PRL. Później też długo nie chciała się nią zająć. Do dzisiaj części opiniotwórczych środowisk kojarzy się ona z nacjonalizmem i kompleksami. Czasem i je oburzają „polskie obozy", ale nie dostrzegają związku z polityką historyczną.
Niemcy nie miały takich problemów. Przez wiele powojennych lat pracowały nad oddzieleniem niemieckości od zbrodni Trzeciej Rzeszy. Najgorsze zbrodnie stały się nazistowskie, a nie niemieckie. Wrażliwość dziennikarzy w innych krajach stała się tak duża, że prawie nikt nie odważył się pisać o niemieckich obozach – zostały nazistowskie.