Tak jak oni bowiem w intencji aresztowanej Nadii Sawczenko, tak i ja od urodzenia uprawiam rotacyjną głodówkę. Nie jem, by potem jeść, i tak w kółko. Do tej pory nie wiedziałem tylko, że w ten sposób mogę walczyć o rozmaite ważne sprawy, a teraz dzięki niezawodnemu posłowi Michałowi Boniemu wiem, że jest to możliwe.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego eurodeputowani na ten zacny pomysł, by zamiast uprawiać politykę (za co, jak sądziłem, im się płaci) głodować rotacyjnie, wpadli dopiero przy okazji wojny, jaką z Ukrainą toczy Rosja? A przecież mogliby głodować także w intencji bezrobotnych albo kryzysu finansowego w Grecji, a nawet w obronie praw rolników. Polityka w europarlamencie odeszłaby wreszcie do lamusa, a oświeceni posłowie, za grube pieniądze, zamiast pracować, głodowaliby rotacyjnie.
Podobne reguły można wprowadzić także w Polsce. I tak Ewa Kopacz, zamiast się mierzyć z problemami Śląska, mogłaby głodować (najlepiej rotacyjnie na zmianę z kumpelkami z zakupów) w intencji ich samoistnego rozwiązania. Marek Sawicki, zamiast się zajmować rolnictwem, głodowałby w intencji przemiany swoich przeciwników w sprzymierzeńców. Wreszcie Joanna Kluzik-Rostkowska, zamiast stawiać czoła problemom trapiącym edukację, mogłaby głodować w intencji tego, by napastujących ją rodziców sześciolatków szlag trafił.
I byłoby to nawet dość śmieszne, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż, jeśli mnie pamięć nie myli, eurodeputowani, tak jak i politycy krajowi, biorą kasę za uprawianie polityki – podejmowanie decyzji, wywieranie nacisków itd. – a nie za odstawianie szopki. Jeśli natomiast chcą się bawić w ten sposób, niech zmienią branżę.
Mam wrażenie, że wciąż brakuje nam klaunów, a w tej roli głodujący rotacyjnie eurodeputowani świetnie by się sprawdzili. Jeśli jednak chcą zajmować się polityką, to niech to robią na poważnie. Szczególnie, że po przeciwnej stronie stoi Putin, a on i jego ludzie nie uprawiają głodówek (ani rotacyjnych, ani innych), ale prowadzą brutalną grę.