„Ida" Pawła Pawlikowskiego do worka nagród dorzuciła tę najważniejszą — pierwszego w historii naszego kina Oscara za najlepszy film nieangielskojęzyczny. Małgorzata Szumowska przed dwoma tygodniami odebrała w Berlinie, na jednym z najważniejszych festiwali świata nagrodę za reżyserię. To wielkie „przełamanie" polskiego kina na arenie międzynarodowej. Ale oba te tytuły nie są produkcjami ubiegłorocznymi.
Co więc zdarzy się na gali Orłów? Jaki był w polskim kinie rok 2014? W porównaniu z poprzednim, gdy na ekrany wchodziły „Ida", „Papusza", „Chce się żyć" — słabszy. Ale też powstały obrazy ciekawe. Dla mnie najlepszym z nich było „Miasto 44" Jana Komasy, Ta nowocześnie zrealizowana opowieść o powstaniu warszawskim miała jednak nierówne przyjęcie — jedni uznali film za wybitny, inni czuli się rozczarowani.
Co się okazało najważniejszym trendem? Niewątpliwie pojawiło się na polskim rynku to, o co od dawna upomina się w Europie Agnieszka Holland - kino środka. Filmy artystyczne, dobrze zrealizowane, które jednocześnie potrafią nawiązać kontakt z publicznością. 2,2 mln widzów na „Bogach" Łukasza Palkowskiego, 2 mln. na „Mieście 44", znakomite wyniki frekwencyjne „Jacka Stronga" Władysława Pasikowskiego, „Pod mocnym Aniołem" Wojtka Smarzowskiego, „Kamieni na szaniec" Roberta Glińskiego.
Pojawiło się też na ekranach polskie kino gatunkowe. Co czwarty bilet kupiony w kinowej kasie był biletem na film polski. Takich wyników nie ma żadna inna, poza francuską, europejska kinematografia.
Jakie więc było to nasze kino AD 2014? Szukające wartości artystycznych, ale nie odwracające się od publiczności. Podobnie jak na całym świecie, sporo tu biopików i filmów opartych na autentycznych zdarzeniach. Dobrze, że są takie filmy jak „Ida" i „Body/Ciało", że zdarza się czasem trochę szaleństwa i eksperymentów z formą. I że za kamerą stają twórcy różnych pokoleń. Dzisiejsze polskie kino - niezależnie od tego kto dziś wieczorem dostanie Orły - jest fajną obietnicą na przyszłość.