Zaszkodzić może ono Prawu i Sprawiedliwości w marszu po władzę, ale przede wszystkim szkodzi Kościołowi, który daje się wciągać w doraźną politykę.
W niedzielę z Jasnej Góry pod adresem rządzących Polską padło sporo mocnych i krytycznych słów. Metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga mówił m.in. o tym, że elity polityczne „pogubiły się". W długiej homilii hierarcha wytykał, że państwo odwróciło się od obywateli, krytykował ratyfikowaną niedawno konwencję antyprzemocową, a także przyjętą w ubiegłym tygodniu ustawę o in vitro. Tę ostatnią nazwał „prawem zbrodniczym" i wzywał Polaków do cichego oporu. Można się z głosem biskupa zgadzać lub nie. Ale wolno mu było wypowiadać takie słowa. Kościół hierarchiczny ma bowiem prawo do wyrażania swojego osądu moralnego. Dokładnie tak samo jak każdy z nas ma prawo do wypowiedzenia się na ten czy inny temat. To, że niektórym wydaje się, że korzystając z owego prawa, Kościół staje się aktywnym graczem politycznym jest tematem wałkowanym w Polsce co najmniej od roku 1989 i nie ma nic wspólnego z lansowaną przez wielu teorią rozdziału Kościoła od państwa.
Czym innym będzie też udział w uroczystościach kościelnych szefów poszczególnych partii politycznych. Faktu, że ich liderzy pojawiają się na nabożeństwach (np. udział Andrzeja Dudy w uroczystościach Dnia Dziękczynienia w Warszawie), nie można interpretować w kategoriach udzielania im przez Kościół hierarchiczny poparcia. Ale w takich kategoriach – niestety - można odebrać niedzielne wystąpienie na Jasnej Górze Jarosława Kaczyńskiego.
Lider PiS przemawiał jeszcze w trakcie liturgii – przed końcowym błogosławieństwem – a w jego wypowiedzi pojawiły się wyraźne akcenty polityczne. Ktoś kto na to pozwolił wykazał się dużą nieroztropnością. Czy to byli biskupi, czy może przedstawiciele Radia Maryja? Dziś zapewne trudno będzie to ustalić, ale nawet nie chodzi o to, by wskazywać winnego. Faktem jednak jest, że przeciwnikom Kościoła dano argument do twierdzenia, że Kościół uzurpuje sobie prawo do ingerencji w politykę i popiera jedną frakcję polityczną. Że jest wewnętrznie podzielony.
Świadkami podobnego – równie nieroztropnego działania – byliśmy kilka miesięcy temu, gdy kilku biskupów zadeklarowało swój udział w odbywającym się pod sztandarami PiS marszu „w obronie demokracji i wolności mediów". Skończyło się interwencją nuncjusza apostolskiego i wycofaniem się hierarchów z komitetu honorowego. Na łamach „Rzeczpospolitej" pisałem wówczas, że nie od dziś wiadomo, że Jarosław Kaczyński (przy całym szacunku do jego osoby) wszelkimi możliwymi metodami usiłuje instrumentalnie wykorzystać autorytet Kościoła do doraźnej walki politycznej. A świadkami tego byliśmy właśnie w minioną niedzielę.